środa, 30 lipca 2014

To dzień, jak każdy inny...

Nie ma szczególnego powodu.
To nie jest święto, urodziny któregokolwiek z nich, ani nie wydarzyło się dziś nic wyjątkowego - dzień, jak każdy inny.
I właśnie dlatego tak bardzo chodzi mi to po głowie.
Dobry ojciec. Najlepszy ojciec. Wyjątkowy ojciec - Stateczny.
Nie mogłam wybrać lepiej dla mojego Okrucha. Nie wyobrażam sobie jeszcze lepszego taty dla mojego dziecka.

Wszedł "na pierwszy krzyk" tuż po jego urodzeniu.
Nigdy nie zapomnę mokrych oczu, wyszeptanych podziękowań za mój trud i tego spojrzenia.
Widać w nim było, że w jednej chwili zmienił mu się świat i że dla nas zrobi wszystko.
Rozpierała go duma.

Za nimi tyle pierwszych razów...
Pierwszy facet, który trzymał go na rękach - bez lęku, choć wcześniej nigdy nie trzymał noworodka, ba! niemowlaka...
Pierwsza zmiana "kupy" - cóż to za szczęście wziąć dziecko i w praktyce dowiedzieć się co to smółka.
Pierwsza domowa kąpiel.
Pierwszy spacer.
Pierwsza podróż samochodem.
Pierwsze wychodne Statecznej.
Pierwsza butelka mleka modyfikowanego.
Pierwsza butelka wieczornej kaszy.

Najlepszy sposób na ból brzuszka? Spanie na brzuchu u Taty.
Najlepsze miejsce na drzemkę, kiedy jeszcze był malutki? Tata.
Najlepsza osoba, do opowiadania bajek na dobranoc? Oczywiście, że Tata.
Kąpiele też najzabawniejsze są z Tatą.
Tata, tata, tata!
To on asekurował Okrucha, kiedy ten niepewnie próbował raczkować. Łapał, kiedy potykał się podejmując pierwsze próby biegania i cierpliwie wchodził z nim i schodził po schodach w tempie dwóch schodów na minutę.
Mają zwyczaj bawienia się w (jakże fascynujące) odkrzykiwanie, kiedy każdy siedzi w innym pokoju:  

Okruch: Tati?
Stateczny: Synku?
Okruch: Tati!
Stateczny: Synku!
Okruch: Tatiiiiiii...
Stateczny: Synuuuu...

Czasem mam wrażenie, że Mały po prostu sprawdza, czy jego ukochany Stateczny z pewnością jest nieopodal.

Są tacy podobni!
Nie tylko z wyglądu.
Obaj stroją głupie miny do zdjęć, zasypiają w dziwnych pozycjach, uwielbiają jeść.
Kiedy "zawieszają się" zerkając na reklamę obaj otwierają buzie.
Nie cierpią spać pod przykryciem. Mają takie same oczy. Duże stopy też Okruch odziedziczył po Tacie.
I zrzędzenie na przebieranie i awersję do chodzenia po sklepach. Są jednakowo uparci. Nie lubią zmian.

Obydwaj są cudowni - są całym moim światem, jego najważniejszymi składowymi.

Odpowiedzialny, cierpliwy, radosny, konsekwentny, wyjątkowy, bezinteresowny, zakochany - nie będę się bawiła w wymienianie tych mnóstwa przymiotników, którymi mogłabym określić mojego Małżonka w roli ojca.

On po prostu jest cudownym ojcem.
Ale wiem jedno - jest w tym i moja zasługa. Moja zasługa, na którą wiele kobiet nie może się zdobyć i to ich największy błąd.

Więc co takiego zrobiłam ja?
Nie przeszkadzałam im.
Zachęcałam.
Czasami usuwałam się w kąt.
Jasne - czasem bywało przykro, kiedy to właśnie Tata miał ponosić, kiedy ząbkowanie nie dawało w nocy spać, albo kiedy koniecznie tylko on miał zrobić rano mleko. Ale to są ich chwile. Ja miałam swoje i tylko swoje wyjątkowe dziewięć miesięcy tworzenia się tego cudu, kiedy Stateczny mógł głównie obserwować - byłam mu winna te parę chwil tylko dla nich.
Chwaliłam.
Kąpał go z taką pewnością na jaką przez pierwszy tydzień mnie nie było stać... nosił cierpliwie, kiedy ja miałam ochotę siąść i płakać (albo siedziałam i płakałam). Znosił jego i moje humory, a przecież tak samo jak każdy potrzebował snu. Zmieniał pieluchy i przebierał tak samo sprawnie, jak ja - a skoro ja lubiłam słyszeć, że robię coś dobrze (najlepiej) to odwdzięczałam się tym samym.
Nie traciłam wiary, ufałam.
Pierwsze wyjście? Zero niepokoju związanego z tym, czy podoła. Oczywiście, że podoła, przecież to jego ojciec! (Jedyne o co się martwiłam, to co powiedzą moje piersi kiedy ominę karmienie).
Pierwszy wyjazd na kilka dni? Było jasne, że to Stateczny z nim zostanie. Nikt nie mógł zająć się lepiej naszym dzieckiem, niż jego własny ojciec. Nie dziadkowie, nie ciocia, nie niania. TATA.

Spójrz...
Narzekasz, że Twój partner/mąż nie zajmuje się dzieckiem.
Nie zmienia pieluch.
Nie przebiera.
Mówi, że nie potrafi, nie może, boi się, nie wie jak.
Czy wiesz, że źródłem wielu* takich sytuacji są kobiety?
Przyczynkiem do wycofania się mężczyzn?

Znajoma musi wyjść. Żali mi się, że musi przełożyć spotkanie na moment, w którym babcia będzie mogła zostać z jej synem.
- Dlaczego nie zostawisz go z mężem?
Patrzy na mnie z politowaniem.
- Przecież on by sobie nie poradził, nie żartuj...

Przypominam sobie jej męża.
Normalny facet. Z tego co pamiętam nie miał dwóch lewych rąk, ani nie unikał kontaktu z maluchem.
Dlaczego więc miałby sobie nie poradzić?
Bo ona nie miałaby go na oku.

Jak ojciec mógłby sobie nie poradzić?
Jak można sądzić, że ojciec dziecka da zrobić mu krzywdę?
Nie mówimy tu o patologiach i odchyłach, w tym poście mam na myśli przeciętną parę z normalnymi problemami w skali mieszczącej się w społecznej normie - nie podlegającej paragrafom ;)
Zostawi z kupą w pampersie na pół dnia? Pozwoli, żeby odparzyło sobie pupcię, bo nie lubi babrać się w kupie? A Ty lubisz? Ja nie. Zmieniam, bo tak trzeba, a nie bo lubię. 

Nie poda mleka? 
Naprawdę sądzisz, że kiedy dziecko będzie płakało, zadzwoni i zapyta "co robić", a Ty odpowiesz mu "jest głodny" to nie wysili swoich szarych komórek, żeby odczytać z opakowania instrukcję robienia mm? Ewentualnie, że nie będzie w stanie podgrzać Twojego mleka? Na litość... 

Nie róbmy z nich idiotów, to nie będą się tak zachowywać.
 

*Jasne, że są ojcowie, którzy migają się od obowiązków, którzy nie nadają się na bycie rodzicami i ja w żaden sposób tego nie neguję - są tacy oczywiście...  jednak nie o takich przypadkach tu mowa.

Wiem i widzę(!), że w wielu domach to matki nie dopuszczają ojców do dzieci... bo one lepiej. Same. Bo wiedzą jak. Bo on nie tak trzyma, za długo robi mleko, za dużo wody nalewa do wanienki, za krótko trzyma do odbicia, źle zapina pieluszki... 
Jak ma się tego nauczyć?
Jak byś się czuła, gdyby ktoś ciągle zaznaczał Ci, że jesteś kiepską matką, że za wolno łapiesz?

Nie raz usłyszałam:

- Muszę wykąpać dziecko.
- A mąż nie może?
- A daj spokój, nabrudzi, nachlapie.
- Ach... a jak ty kąpiesz, to nie chlapie?
- No chlapie, ale jakoś mniej.

Nie mogą karmić, bo brudzą. Przewijać, bo za długo. Ubierać, bo nie pod kolor, albo skarpetki nie do pary. Nie prasują, bo zepsują, bo zbyt wysoka temperatura zniszczy wzorek na bodziaku. 

A ja Cię pytam - i co z tego? Czy to będzie taki dramat?
Zapewniam Cię, że da się zdrapać z żelazka to coś, co kiedyś było naprasowaną na ubranko kaczuszką...
I że są sposoby nawet na to, żeby z firanki sprać szpinak i dżem. A z dywanu zupę pomidorową. A psa da się wyczesać nawet, jak jest długowłosy, a kasza jaglana zaatakuje jego sierść. Sprawdziłam.

Wiem też, że rajstopy nałożone tyłem na przód nie są wielkim dyskomfortem, a za luźno zapięty pampers w najgorszym wypadku co nieco wypuści, zamiast zatrzymać. Ta wyjściowa koszulka polo może i śmiesznie wygląda do dresowych spodni, ale musisz wiedzieć, że nie przeszkadza w zjeżdżaniu na ślizgawce i głośnym śmiechu podczas zabawy.

Na spacer? A jak spadnie deszcz, śnieg, zawieje wiatr, to co on zrobi? Skąd on będzie wiedział? A jak będzie słońce i nie nałoży czapeczki?
A dlaczego ma nie nałożyć? Napisz mu kartkę, wyślij sms, ale nie powstrzymuj.

Nie zabieraj im czasu i nie bądź murem na drodze budowania ich wspólnej relacji!
Daj im budować wspomnienia.

Siedzą i jeżdżą samochodzikami po dywanie. A przecież dziecko wymaga bodźców, powinni malować, lepić z plasteliny, no cokolwiek!
E tam. Zapewniam Cię, że jeżdżenie samochodzikami i niszczenie wierz z klocków udając godzillę też rozwija. Nawet, kiedy to trwa i trwa i trwa... a Tobie od ich ryków już pękają uszy. Albo od ciągłych pościgów karetek... "iło, iło, iło, iło..."

Naprawdę nie musisz użalać się nad sobą siedząc w domu. Zostaw ich razem najpierw na godzinę. Potem na dwie. Odwagi.


Jest wielu mężczyzn niedojrzałych do bycia ojcami. Jest wielu takich, którzy nigdy do tego nie dorosną i nigdy nie będą dobrze wypełniać swojej roli.
Ale jest też gro takich, którzy mogą być wspaniałymi ojcami, ale nie mają tej szansy. Wycofują się i uczą się pozycji, w które wpasowuje ich matka dziecka... "bo tak mniej narzeka, że coś robię źle, bo może ma rację - może faktycznie nie potrafię, bo i tak będzie jęczała jakkolwiek bym się nie starał".

Prosiłam kiedyś, żebyś odczarowała swojego mężczyznę.
Dziś proszę:  pozwól mu być tatą z prawdziwego zdarzenia.    
Boi się? Dodaj mu odwagi. Czasem trzeba będzie rzucić go na głęboką wodę - tak... dziecko, kupa w pieluszce i on. Nikogo poza nimi.

W podziękowaniu za wspaniałe zajęcia na szkole rodzenia napisałam mojej położnej długą wiadomość. A w niej między innymi te słowa:


"... dzięki Pani można sobie także uzmysłowić, że rola Męża i jego uczucia nie kończą się po ostatnim stosunku przy którym doszło do zapłodnienia - że on też to wszystko przeżywa, przechodzi, znosi - a czasem nawet trudniej - niż my... on częściej może odczuwać bezsilność i częściej pewnych rzeczy nie rozumieć... to wszystko rozgrywa się poza jego ciałem, ale w jego sercu."

Te słowa dotyczyły okresu ciąży i porodu. Ale myślę, że swobodnie można je zrozumieć pod kątem wychowania dziecka. 


 Stopiszcza.

Zabawa bywa męcząca.

 Pierwsza kaszka.

 Pierwsze próby raczkowania. 

 Tatiii...

Punkt widokowy i kanapa w jednym.


Odczaruj w nim tatę i przymknij oko na to, co robisz lepiej. Warto.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Wsi spokojna, wsi wesoła.

Weekendy mijają stanowczo za szybko, a przynajmniej w Statecznym Domostwie (choć mam pewne podejrzenia, że to zjawisko na szerszą skalę). Staramy się, żeby Dziecię miało w tym czasie jak najwięcej zajęć, im więcej na świeżym powietrzu - tym lepiej. Szczególnie, że Okruch ostatnimi czasy wyjątkowo intensywnie testuje naszą cierpliwość (w żłobku natomiast jest ponoć jest b. grzeczny) i coś mi się wydaje, że to nasza obecność ma na niego zły wpływ. W każdym razie im więcej wyszaleje się na dworze, tym mniej sił ma na dokazywanie. W ten weekend na pogodę nie można było narzekać, więc od rana do wieczora siedzieliśmy pod miastem - śniadania u Dziadków, grillowanie w ramach obiadu i drzemki (specjalność Statecznego i Okrucha) pod chmurką.



W niedzielę wybraliśmy się na spacer po Muzeum Wsi Lubelskiej.


Kusiły nas co prawda atrakcje w centrum Lublina (Carnaval Sztuk-Mistrzów), ale uznaliśmy, że Okruch lepiej wyszaleje się biegając po Skansenie. Zebraliśmy Dziadków i przyjaciół i wyruszyliśmy. Wędrówki z Dziadkami mają wiele plusów - nie wiedzieć czemu jedną z ich ulubionych atrakcji jest zabawa z Okruchem, który wykorzystuje to ile wlezie. Ostatnio nawet zdarzyło mu się zażądać telefonu do Babci i mimo nieszczególnie bogatego słownictwa zdołał na mnie naskarżyć:


Okruch [przynosząc komórkę Statecznej]: Halo Baba! 
Stateczna: Co chcesz synu? Mam zadzwonić do Babci?
O. kiwa głową 
SM: O proszę, jednak jak chcesz to potrafisz przytaknąć. Proszę bardzo, możesz rozmawiać z Babcią.
Babcia: Cześć Niuniu powiedz Babci co u ciebie?
O. [z przejęciem]: Babi! Brum babach! Mama brum brum, nie nie nie! 

Co w wolnym tłumaczeniu (i co od razu Babcia załapała) oznacza, że mama skonfiskowała autko, którym Okruch z uporem rzucał o podłogę.

W każdym razie zwiedziliśmy raptem kawałek tego wspaniałego miejsca (zajęło nam to około trzech godzin) i musieliśmy wracać, bo czekał już na nas grill u chrzestnej Okrucha. Następnym razem wybierzemy się na piknik - prowiant jest konieczny, żeby spędzić tam trochę więcej czasu. W niedzielę poratowały nas pajdy chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym, cebularze, pączki i inne wypieki rozdawane na miejscu przy dźwiękach skocznej muzyki.


Budynek recepcji.

Symulacja żniw pt. "żniwowanie w skansenie" ;)

Posiłek dla pracujących przy kosach.

 Wnętrze jednej z chat.

 I sień (tak mi się wydaje).

 Dzieciaki miały frajdę z głaskania kozy (kozła?), który wydawał się usatysfakcjonowany. Ja jednak miałam wrażenie, że patrzy na mnie spod byka i nie odważyłam się na kizianie.





 Łowieczki.

 Piękny dworek, ogród różany i nie tylko. Jestem pewna, że to jedno z ulubionych miejsc na sesje ślubne. 

 Dworek z boku.

Obok wozu stało stoisko z lodami - w sam raz na taki upał.

W niedzielę wieczorem Okruch po prostu padł - nie miał najmniejszych trudności z zasypianiem, nie miał sił się kłócić. Nam też zasypiało się dość niesamowicie.

A poza tym znalazłam dwa storczyki, które ostatecznie mogłabym spróbować hodować: 

Ale Stateczny skompromitował mnie w sklepie...

Stateczny: Niech mi Pani powie, czy one potrzebują wody?
P. Kwiaciarka: Hm, oczywiście, że potrzebują.
Stateczny: Widzisz kochanie, nie przetrwają na twoim treningu pustynnym, nie będziemy wydawać tylu pieniędzy żebyś mogła hodować kolejne patyki. 
Stateczna [nieśmiało]: To może chociaż dla mnie ten mini-storczyk?
Stateczny: Mini-patyków też nie będziemy hodować. 

... więc kupiłam tylko dwie sztuki na prezenty.

sobota, 26 lipca 2014

O filmach z sensem i paskudztwach, co to się ich nie czyta i nie ogląda, ale dużo o nich wie.


W najbliższe walentynki do kin wchodzi film z cyklu takich z sensem* - 50 twarzy Greya
Co za tym idzie - internauci szaleją. 
Jedni z pełną stanowczością informują, że ten film to dno i marnotrawstwo pieniędzy, bowiem książka jest miernotą nie z tej ziemi i kto normalny mógłby po pierwsze ją przeczytać, a po drugie pójść na ekranizację? Niektórzy dodają jeszcze swoje trzy zdania na temat inteligencji i zboczeń tych, którym książka bezczelnie się podoba.

Drudzy z zapałem bronią Greya zapewniając, że to jedna z najlepszych pozycji jakie mieli w dłoniach (choć słowo to w odniesieniu do t e j książki może nabrać niebezpiecznych znaczeń) i że ci pierwsi zupełnie się nie znają. 

Trzecia grupa sama nie wie, nie ma zdania, zgadza się z tymi i tamtymi, ewentualnie nie czytała, ale obejrzy - ot, wstrzymuje się od głosu. 

Tak się złożyło, że zaczytałam się dziś w komentarzach pod postem u Matki Prezesa, gdzie poruszany był ten temat i to właśnie sprawiło, że i ja miałam chęć się wypowiedzieć.

Zwykle najbardziej bawi mnie grupa pierwsza - szczególnie, że wydaje się mieć liczebną przewagę (jak to zwykle w takich przypadkach bywa)... Mianowicie zawsze intrygował mnie fenomen - nie czytałem, nie wiedziałem, nie dotykałem, ale w i e m, że to dno. 
Jak to możliwe? 
Zapewne działają tu te same mechanizmy, które napędzają maszynę "żartujesz? nigdy nie słuchałem disco polo"- a dziwnym trafem słowa znają wszyscy.
Wszyscy wiedzą, że książki należy czytać.
Wszyscy wiedzą, że najlepiej takie ambitne. 
"Takie ambitne" to jak się okazuje pojęcie względne. Rozglądając się po czytających na mieście i znajomych widzę najczęściej fantastykę.
Wiadomo - są lektury niższych i wyższych lotów. 
Sięgamy po jedne i po drugie, nie można popadać w monotonię i ciągle czytać klasyków - ale i nikt tego od nas nie oczekuje. 

Zaskakuje mnie jedno - skoro już sięgnęliśmy po jakąś książkę, to dlaczego nie potrafimy się do niej przyznać? Są takie tytuły, które, jak się okazuje, należy ukrywać. 
Przeczytać, mieć na ich temat własne zdanie i zataić je. 
Choć zataić to nic nadzwyczajnego - nie każdy czuje potrzebę ogłaszania wszem i wobec co czytuje i jak mu się to podobało, ale niektórzy posuwają się do tego, że po prostu kłamią.
Czytam książkę, podoba mi się/nie podoba mi się, biorę udział w dyskusji na jej temat - mówię prawdę.
Nie chcę wypowiadać własnego zdania? Nie biorę udziału w dyskusji - ot i cała sztuka. 
Są osoby, które przeczytały całość w krótkim czasie, nabrały rumieńców, zdążyły z rozpędu napisać gdzieś, że jaki to szał ciał i uprzęży i potem zmieniają taktykę - "e, przeczytałam dwie strony i rzuciłam w kąt".
Jeśli tak było naprawdę - super.
Ale osobiście znam parę osób, które najpierw zachwalały, a później się nie przyznawały - w szerszym gronie. 

Niemożliwe jest przecież, żeby ci wszyscy ludzie, którzy mają o tej książce tak intensywnie niepochlebne zdanie wypowiadali je po spojrzeniu na okładkę (to by było solidnie głupie). Chyba, że po prostu "słyszeli, że to dno" albo przeczytali opinię bardzo-mądrego-recenzenta-a-jest-ich-na-kopy który stwierdził (jeden za drugim powielają), że to "tanie porno dla mamusiek/kur domowych/niespełnionych gospodyń/starych panien", więc postanowili to zdanie powtarzać - bo przecież recenzent wie lepiej, nie?

No moi drodzy... 
W takim wypadku dość idiotycznym argumentem staje się jakże modne "nie czytałem, bo nie czytam tego, co wszyscy polecają". Serio? Nie bardzo wiem, o co tu chodzi... w sensie książkowy-hipster, czy coś w tym stylu? [A na marginesie skłonna jestem uwierzyć w istnienie takiego tworu, bowiem ostatnio udałam się do sklepu na dział z bielizną, gdzie kupiłam najklasyczniejsze czarne bokserki i w domu dowiedziałam się z opakowania, że to są "majtki hipsters"...] Pytam, bo nie ogarniam, albo może już po prostu nie nadążam.
Po pierwsze - niektóre książki naprawdę warto polecać i ciężko ich nie zachwalać, a co za tym idzie nie przekonywać ludzi, żeby również po nie sięgali.
Po drugie (i to dotyczy 50 twarzy...) osoba posługująca się tym argumentem nie czyta, bo wszyscy polecają, ale zalicza się do grupy tych, którzy modnie nie czytają, bo chcą inaczej... hm.
Wydawało mi się, dość naiwnie, że najlepiej coś sprawdzić i wyrobić swoją własną opinię, ale co ja tam wiem.

I nie chodzi mi o to, żeby wszyscy wielbili takie książki - no skądże znowu.
Tylko niesamowite jest, że książki z taką liczbą sprzedanych egzemplarzy nagle przez nikogo nie były czytane (czyżby nowy zwyczaj kupowania książek tylko po to, żeby biedny autor coś zarobił i nie poczuł się źle, jak nikt nie kupi?)

A teraz Stateczna Matrona przyzna się do swoich grzeszków.
Mam zwyczaj sięgać co jakiś czas po t e g o typu książki, co to je wszyscy zachwalają. Czasem pożyczam, czasem kupuję i uwaga: Greya mam wszystkie części.
Wysłałam po nie do księgarni Statecznego - a co sama będę paradować ;-)

A teraz opinia:

Kiblówka.
Jest taka kategoria książek, co to czyta się je szybko, bez użycia większych partii mózgu, nie męcząc szarych komórek i nie przegrzewając zwojów. Są to niekiedy lektury całkiem przyjemne - przy wielu z nich można się nawet pośmiać.Wiadomo jak się skończą, wszystko jest tam piękne i urocze, nawet jeśli autor czyni postacie kupkami nieszczęść, to i tak wiadomo, że będą żyli długo i szczęśliwie, a (w opisywanym przypadku) orgazmy i pieniądze będą sypały się niczym liście na jesień. 
Tak więc taka książka może być czytana z przerwami, a jak człowiek ominie stronę, czy pięć to często nie zauważy. Po przeczytaniu raz, można ją zostawić w strategicznym miejscu (no wiadomo jakim, skoro to kiblówka), czyli w zasięgu rąk i sięgać na wyrywki w tej krótkiej chwili, kiedy człowiek nie ma zbyt wiele do roboty, a czymś by zajął myśli. Gwoli ścisłości nie czerwieniłam się przy czytaniu (no, przynajmniej nie z powodu treści).

Uff, patrzcie Państwo - nie bolało. Czytuję czasami kiblówki. Raz pożyczone, raz własne. Czasem zostają na mojej półce, czasem je oddaję w prezencie, albo "uwalniam". Różnie to bywa. Ale czytam, bo interesuje mnie co inni w nich widzą, bo ciekawa jestem co tam się w nich dalej wydarzy (niby człowiek wie, ale czyta, trochę jak oglądanie tasiemców, czy innych przygłupich seriali), bo chcę mieć własne zdanie, i najważniejsze - bo mam taki kaprys. 


A oto moja kupka wstydu:

"
I nie czuję się z tego powodu gorsza. Wszystkie są kiblówkami. Do "Alchemika" nigdy nie wróciłam i nie wrócę, ale to prezent z dedykacją (bardzo ładną zresztą), więc został. Do Greya na wyrywki już wracałam i zawsze w tych samych okolicznościach. Książki rzadko stoją na półce, bo najczęściej są w ruchu - ot, pożyczają je najczęściej ludzie, którzy "takich książek nie czytają", a potem pożyczają je swoim znajomym i tak dalej się to turla.

 
A teraz czas na sen, trzeba regenerować siły, od jutra wszystko wraca do normy i moi ukochani mężczyźni wracają do domu - w końcu!




* Dla przypomnienia fragment wpisu w którym wyjaśniłam co to znaczy dla mnie film z sensem - gdyby przypadkowy czytelnik wziął mnie za szaleńca doszukującego się wzniosłych treści w wyżej wspomnianym tytule:


„Jeśli jest jakiś film, który nie jest komedią romantyczną... choć nie. W zasadzie te reguły obowiązują przy każdym filmie, ale przy komediach z mniejszym nasileniem.
A więc jeśli już mam oglądać jakiś film, to:

  • muszę sprawdzić, czy nie giną w nim zwierzęta (jeśli giną, to nie oglądam, bo będzie mi smutno)
  • muszę wiedzieć, czy ten film ma sens - czyli czy grają w nim przystojni aktorzy 
  • jeśli film ma sens, to czy ten sens będzie biegał w nim bez koszulki
  • czy jest wątek miłosny (najlepiej taki z sensem w roli głównej)
  • czy ktoś z oglądających ze mną widział już ten film 
  • jak ten film będzie przebiegał
  • jak ten film się kończy (koniecznie muszę to wiedzieć, nie potrafię oglądać filmu, jeśli nie wiem jaki będzie jego koniec... jeśli nikt ze znajomych nie widział filmu wcześniej to szukam na sieci, aż nie znajdę zaspokajającego moje wszelkie pytania spoilera, a wierzcie mi, że wbrew pozorom nie jest to takie łatwe!)
  • ile jeszcze do końca? (pytanie powtarzalne)”

Właśnie zauważyłam, że w zasadzie 50 twarzy Greya spełnia punkt pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, szósty i siódmy, więc staje się oczywiste, że muszę go obejrzeć. Szkoda tylko, że ten sens z twarzy jakoś szalenie nie trafia w moje gusta, ale punkt trzeci ratuje sprawę.

niedziela, 13 lipca 2014

10 rzeczy, które z dużym prawdopodobieństwem usłyszysz o sobie…

… wiążąc się z mężczyzną znacznie starszym od siebie.  

 I wiem co mówię - moja wyobraźnia bujną jest, owszem, ale tu nie potrzebowała szczególnie się wytężać - ot, życie. Jako małżonka Statecznego, który to jest ode mnie starszy lat dwanaście, wiele już usłyszałam.Trochę w twarz (choć niewielu ma odwagę), a najwięcej "od kogoś, kto słyszał, że..."
Tak więc jeśli już miałaś czelność, droga Czytelniczko, związać się ze starszym od siebie mężczyzną, dajmy na to jakieś 10+, to z pewnością:
  
1.       Jesteś w ciąży.
To chyba oczywiste, że kobieta może związać się ze starszym facetem tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zaliczyli wpadkę. Chociaż nie! Wpadki zaliczają przyzwoite, normalne pary. Ty po prostu złapałaś go na dziecko.

No i oczywiście...
 
2.       On ma żonę lub jest rozwodnikiem…
… a ty jesteś bezduszną kochanicą.
No bo jeśli nie jesteś w ciąży, to pewnie jesteś kochanką. Jeśli on, na twoje nieszczęście, faktycznie był w zalegalizowanym związku, to nawet papiery rozwodowe z datą pięciu lat przed waszym pierwszym spotkaniem nie będą wystarczającym dowodem, że nie wskoczyłaś do łóżka żonatemu. 
Nie ma żony, nie jest rozwodnikiem?
Niemożliwe, żebyś spotykała się z facetem, który był dotąd wolny – faceci 30+ nie chodzą po świecie wolni. 

A jeśli jakiś chodził, to…

3.       Ma dzieci.
I oczywiście nie płaci na nie alimentów. A jeśli płaci, to niskie.
I się z nimi spóźnia. I chce je obniżyć. A tak w ogóle to płaci brzydkimi pieniędzmi w zbyt małych nominałach, a monety mają starą datę wybicia.  TACY (co to dali się złapać młodszej) powinni płacić więcej. Bo tak!
 
Nie ma dzieci? Ohohoho. W takim razie z pewnością ma…

4.       Jakieś tajemnice.
Wygląda i zachowuje się dziwnie  - albo jest gburem, albo jest podejrzanie miły. Ogólnie jakoś tak mu źle z oczu patrzy. Jeśli źródło plotki zna go tylko z opowieści – to nic nie szkodzi. I tak wie, że gdyby się z tych oczu patrzyło, to tylko źle.

 Być może dlatego, że przy okazji…

5.       Zajmuje kierownicze stanowisko.
Oczywiście. Przecież nie związałaś się z nim z miłości, prawda?
Po co byłby ci taki facet… nawet jeśli jest przystojny, ma poukładane w głowie i jest gotowy do założenia rodziny – te farmazony to tylko twoja przykrywka do tego, żeby dobrać się do jego, jakże zasobnego, portfela.

6.       Ma swoje mieszkanie (i to jakie)!
No. Apartament z pewnością. A jak w starym budownictwie, to przynajmniej takie odnowione, zrobione w najwyższym standardzie. Duże. Bardzo duże. Z wielkim balkonem.

A tak poza tym, to…

7.       On chce cię wychowywać.
Wiadomo, że tyś naiwna gęś, a on stary cap – czyli z żadną mu się nie układało, to wziął sobie takie głupiutkie, naiwne, żeby pokierować, ustawić pod siebie. A ty biedna nic nie masz do gadania w tym związku. Nic a nic. Bawi się tobą jak marionetką, a w końcu i tak pewnie porzuci , jak już weźmie co chciał i się tym znudzi.  
No i powiedz, czy…

8.       Zmieniłaś się.
Na gorsze – oczywiście. Zadzierasz nosa. Ubierasz się jakoś tak inaczej – drożej. A na wakacjach byłaś. U Babci na wsi? Ha, to tylko taka przykrywka. Za granicę cię wysłał!
Być może lepiej wyglądasz – w końcu za jego pieniądze. Te cycki jakieś takie podejrzanie większe, a nos jakby mniejszy?
Tudzież wyglądasz gorzej – on cię psychicznie wyniszcza, manipuluje, a ty głupia usychasz z tej namiętności (nie mylmy z miłością).  

9.       Zostałaś wydziedziczona.
Twoi rodzice z tobą nie rozmawiają. Rodzeństwo błaga, żebyś poszła po rozum do głowy. Wszyscy się ciebie wstydzą, a znajomi dawno się od ciebie odwrócili, bo już nie wiedzą jak z tobą rozmawiać. Niemożliwe, żeby zaakceptowali TAKI związek.
Jeśli zaakceptowali, to albo są patologią, albo też liczą na jego pieniądze. Ostatecznie są patologią, która liczy na jego pieniądze – przecież jedno drugiego nie wyklucza.


Jeśli niewiele, a nawet nic z powyższych się nie zgadza, bije od was miłością na odległość, super się dogadujecie, a wyobraźnia nie podsuwa już plotkarzom żadnych kreatywnych pomysłów, to rozwiązanie jest tylko jedno. On, moja droga, ma… 

10.   Kryzys wieku średniego.
I dlatego wziął sobie takie nieopierzone. Hormony panie!

Prawie leniwie i prawie romantycznie, ale całkowicie sobotnio.

Dziś leniwa sobota! Z nikim się nie umawialiśmy, zaszyliśmy się w domu i cieszyliśmy sobą. Czas zleciał wyjątkowo przyjemnie, mimo braku pogody za oknem i anginy Okrucha. Pewnie dlatego, że dziś Maluch czuł się lepiej, w miarę spokojnie przespał noc, a rano wstał uśmiechnięty i głodny (dwa dni solidnie marudził na jedzenie i odetchnęliśmy z ulgą na powrót apetytu).
Tak więc trochę z przymusu, a bardziej z potrzeby postanowiliśmy, że siedzimy dziś w komplecie i nic-nie-robimy.

Jak się bawimy, kiedy pada deszcz (a Okruch ma mniej sił na szaleństwa)?

Trochę leżakujemy na kanapie - karmimy Pou i oglądamy bajki (chory Okruch ma zwiększony limit tabletu). Ganiamy się po mieszkaniu, jeździmy autkami (jak dobrze, że w weekendy to głównie Stateczny jest oddelegowany do samochodów!). Budujemy garaże, bawimy się piłką…

Sprawdzają się również nowe zabawki:

 Namiot, na który Stateczna zdecydowała się właściwie w ostatniej chwili - bo ładny, kolorowy, według jej wyobraźni znacznie mniejszy. Na całe szczęście rozmiar przerósł oczekiwania - Okruch i ja mieścimy się tam swobodnie, pies, ciuchcia i autobus również... gorzej ze Statecznym. Jak wejdzie, to nikt inni się nie wciska, a jeszcze narzeka, że mu ciasno. Druga rzecz - autobus z serii Little People - Dziecię dostało z okazji dnia dziecka i nieustannie się nim bawi.

 Stara zabawka, ale od jakiegoś czasu przechodzi drugą falę zainteresowania. Okruch dostał ją z okazji roczku - ma prawie dwa, a ta dalej się sprawdza.

 W związku z lepszym samopoczuciem Okrucha i widokami na kolejną spokojniejszą noc postanowiłam zaszaleć i pokusić się o odrobinę romantyzmu. 

SM: Kochanie zrobimy sobie dziś romantyczny wieczór?
M: Nie widzę przeszkód…
SM: No i super.
M: … o ile to będzie przed meczem, albo po meczu. Ostatecznie w przerwie.
SM: No wiesz co! Nie możesz spędzić ze mną romantycznego wieczoru, bo mecz?
M: Trochę głupio będzie mi się obściskiwać patrząc na dwudziestu facetów…

Cóż, to nie pierwszy jego wybryk tego dnia, wcześniej już zdradził się, jak widzi "siedzenie"  Statecznej w domu...

SM: Bolą mnie plecy!
M[współczująco, masując mi ramiona]: To dlatego, że ciągle siedzisz.
SM[z niedowierzaniem]: Żartujesz sobie ze mnie?
M: No nie, chodzi mi o to, że jakbyś czasem wstała i się rozruszała, to by ci się tak nie zastały…
Otóż proszę państwa mycie okien, sprzątanie, gotowanie, noszenie ponad dwunastu kilo słodkiego Dziecięcia i inne kuro-domowe obowiązki to nie jest ruch. To się odbywa siedząc na kanapie i pokazując skrzatom palcem co i gdzie mają zrobić. Taki luz.

czwartek, 10 lipca 2014

Wyzwania.

Już raz obiecywałam sobie, że będę pisała częściej - ciągnie mnie do blogowania, a jakoś dziwnym trafem coś odciąga mnie od komputera.
Mimo wszystko wrócił mi zapał i znów postanowiłam publikować posty z większym natężeniem.
Wpadło mi do głowy, że może by tak spróbować podjąć jakieś wyzwanie?
Przyznaję - pozazdrościłam Królowej Matce i pomyślałam, że może znajdę coś podobnego dla siebie. 
Wyzwanie książkowe było w powyższym wykonaniu świetne i choćby dlatego postanowiłam go nie podejmować. Czytać książki uwielbiam, stanowią solidną część mojego życia, ale to nie zmienia faktu, że niekoniecznie potrafię o nich pisać.
Ale od czego jest Wielki Gugl? Wpisałam w wyszukiwarce hasło "wyzwanie blog" i wyskoczyło mi całe mnóstwo propozycji... sportowych.
Cudownie!
Owszem, nie pogardzę "jędrnymi pośladkami", "płaskim brzuchem", "lepszą wersją siebie", "smukłą sylwetką", "wspaniałymi chwilami z Ewką Ch." i tym podobnymi, ale jakby nie o to mi chodziło.

Wyzwanie książkowe, które podjęła Królowa Matka (i które naprawdę warto w jej wykonaniu przejrzeć) wygląda tak:


Na tym samym blogu znaleźć możemy propozycję wyzwania dla Czytelników:


W pierwszej chwili pomyślałam sobie "o! to jest to!" po czym podzieliłam się tą myślą z Małżonkiem.
Nie po raz pierwszy zupełnie niepotrzebnie!

SM: Kochanie zobacz no tutaj, Królowa Matka podsuwa wyzwanie z filmami, może się podejmę i dzięki temu wczuję się w rytm pisania i będzie mi łatwiej!
M: A co to za wyzwanie niby jest?
SM: Filmowe...
M: I co trzeba robić?
SM: Trzydzieści dni pisać o filmach, które się oglądało - tu Stateczna odczytuje kilka przykładowych dni wyzwania, a Małżonek... wybucha śmiechem (budząc przy tym Okrucha).

No tak. Prawda. W zasadzie ma rację.
Bo co ja niby mogłabym napisać?
Z pewnością byłaby to karykatura wyzwania filmowego, bowiem (jak wiedzą wszyscy znajomi) nie tylko nie przepadam za filmami, ale po prostu nie potrafię ich oglądać... a wszelkie próby spędzania w ten sposób czasu w moim towarzystwie są męką dla otoczenia. 
Przede wszystkim odpadają horrory, dramaty, fantasy, science fiction, wojenne, kryminały i tak dalej i tak dalej, aż pozostawimy wśród nieprzekreślonych czerwonym markerem jedno jednością hasło - komedie romantyczne.
Komedie romantyczne to jest coś, na co a i owszem mogę spojrzeć.

Jeśli jest jakiś film, który nie jest komedią romantyczną... choć nie. W zasadzie te reguły obowiązują przy każdym filmie, ale przy komediach z mniejszym nasileniem.
A więc jeśli już mam oglądać jakiś film, to:

  • muszę sprawdzić, czy nie giną w nim zwierzęta (jeśli giną, to nie oglądam, bo będzie mi smutno)
  • muszę wiedzieć, czy ten film ma sens - czyli czy grają w nim przystojni aktorzy 
  • jeśli film ma sens, to czy ten sens będzie biegał w nim bez koszulki
  • czy jest wątek miłosny (najlepiej taki z sensem w roli głównej)
  • czy ktoś z oglądających ze mną widział już ten film 
  • jak ten film będzie przebiegał
  • jak ten film się kończy (koniecznie muszę to wiedzieć, nie potrafię oglądać filmu, jeśli nie wiem jaki będzie jego koniec... jeśli nikt ze znajomych nie widział filmu wcześniej to szukam na sieci, aż nie znajdę zaspokajającego moje wszelkie pytania spoilera, a wierzcie mi, że wbrew pozorom nie jest to takie łatwe!)
  • ile jeszcze do końca? (pytanie powtarzalne)
Znoszę jeszcze filmy rysunkowe, bo bajki bardzo często są niczym komedie (a czasami są i romantyczne). Na ten przykład jednym z najlepszych wypadów do kina jaki pamiętam był ten na bajkę "Wall-e".

Największym plusem tego filmu były niewątpliwie dialogi, które przebiegały mniej więcej tak:

- Wall-e!
- Evaaaa...
- Wall-e?
- Eva?
- Wall-e!
- ...

Kolejny najlepszy wypad do kina jaki przychodzi mi do głowy to ten, podczas którego Małżonek z moim chrześniakiem poszli na jakieś coś o dinozaurach, czy innych kosmitach, a ja czekałam na nich w kinowej kawiarence jedząc szarlotkę, pijąc kawę i czytając książkę.

A! Jest jeszcze jeden gatunek filmów, ale niewiele osób go zna. Jest to gatunek filmy-z-Brucem-Willisem, który jest moją absolutną miłością lat szczenięcych i późniejszych... choć muszę przyznać, że i tu często oszukiwałam przewijając sceny w których Bruce się nie pojawiał.

Także nie ma co się dziwić, że Małżonek długo jeszcze chichotał, aż w końcu widząc moją minę stwierdził:

M: Wiesz, jak ci tak zależy, to ja ci mogę jakieś filmy poopowiadać...

... mój mąż jest mądry i dobry, kocham go.