piątek, 27 września 2013

Jak minął dzień? Jak minął dzień? Jak minął dzień? Jak minął…

Zapewne mieliście kiedyś tak, że prześladowała Was jakaś melodia, mem, dowcip, reklama? Otóż obawiam się, że jeszcze kilka dni i na pytanie „jak minął dzień” zacznę gryźć!
Mój Okruch co i rusz podłapuje coś, co mu się podoba – raz przyuważył reklamę z Adamczykiem śpiewającym „będę brał cię…” i fajnie tańczył, kiedy ją słyszał. Kiedy widzi kaczuszki robi „kwa kwa kwa”, szuka swojej gumowej kaczuszki, wciska ją do ust pierwszej z brzegu osobie i każe pożerać (taka mądra zabawa wymyślona niechcący przez rodziców…). Wszystko to jest urocze… do czasu, aż nie przeradza się w dręczącą mój mózg obsesję!
Moje Okruszysko ząbkuje. Ząbkuje i marudzi, zdarzyło nam się więc parę nieprzespanych nocek podczas których piszczał i krzyczał po przebudzeniu tak, że nie mogliśmy go nijak uspokoić. Nie wiem co mi strzeliło do tego rudego łba, ale wzięłam komórkę i przypominając sobie jak cieszył się na reklamę heyah pospiesznie odpaliłam ją na youtube. Pomogło! Tańczący w rytm piosenki Krawczyka Jak sprawił, że Okruch dał się utulić przy dźwiękach reklamy. Odetchnęliśmy  z ulgą. Tej nocy słyszałam Jaka jeszcze kilkanaście razy. Następnej nocy znów. Kiedy reklama leci w telewizji dziecko szuka mojego telefonu i każe mi znów włączać tę paskudną melodię! Kiedy włączam piosenki, żebyśmy mogli trochę się przy muzyce powygłupiać moje dziecko krzyczy i żąda paskudnego Jaka! Któregoś razu musiałam pilnie wysłać maila, a Okruch był marudny.Posadziłam na kolanie, włączyłam paskudztwo. Obejrzał raz, drugi – chciałam wyłączyć, ale słodko prosi – niech ma. Po trzecim razie, kiedy moja psychika zaczęła błagać o litość, postanowiłam, że koniec dobrego. Co to była za panika! Moje dziecko po raz pierwszy rzuciło się na podłogę drąc się i kopiąc nogami, turlając i nie dając mi się dotknąć, kiedy zrozumiał, że uparta Matka nie ma zamiaru ulec. Ba! Kiedy próbowałam go podnieść zacząć piszczeć jeszcze bardziej i wyrywać się w rozpaczy. W sumie akcja trwała około 20/30 minut.
Nie poddałam się. Unikam Jaka. Moje dziecko jest na odwyku. I ja też… bo jeszcze kilka dni z Krawczykiem i zacznę się zachowywać, jak Jaś z popularnego dowcipu:

Pewnego razu tata miał popilnować Jasia. Założył malcowi słuchawki, włączył adapter i nastawił płytę z bajką, a sam poszedł zabawić się z mamusią. Wraca po dwóch godzinach i od progu słyszy jakieś głuche odgłosy oraz krzyki dochodzące z pokoju syna. Wchodzi i widzi Jasia, który bije głową o ścianę i krzyczy:
- Chcę! Chcę! Chcę!
Zdziwiony zakłada słuchawki, a tam głos:
- Czy chcesz usłyszeć bajkę... kchrp, czy chcesz usłyszeć bajkę... kchrp, czy chcesz usłyszeć bajkę... kchrp...

Morał jest krótki i niektórym znany: jeśli chcesz zwariować, włącz dziecku reklamy.

Przez jakiś czas „jak” trafia do rejestru słów zakazanych! 
A tego radzę unikać i nie mówcie, że Was nie ostrzegałam!


Wizerunek jaka ukradziony gdzieś z otchłani internetów


Ach, a na marginesie - od zawsze wiedziałam, że pytanie mojego Małżonka o to jak wyglądam w danym ciuchu, bądź czy uważa, że tyję/chudnę to nie jest najlepszy pomysł. Ale człowiek młody, naiwny, nic się na błędach nie uczy. Ostatnio czuję, że chyba mi się przytyło (dwa tygodnie bez ćwiczeń i folgowanie ze słodyczami), więc leżąc w łóżku z M. z jesienną melancholią w głosie pytam: 

SM: Kochanie przytyłam? 
M: Nie.
SM: Bardzo?
M: Nie.

Przypomniało mi się jeszcze z Jagodowego podwórka:

J: Przytyłam?
T: [panika w oczach, wchodzą na grząski teren] Nie...
J: Spójrz, na pewno? 
T: [ostrożnie] Nie, ale urosły ci piersi!

Brawo Tomku! Oto szczyt dyplomacji - jak powiedzieć kobiecie, że przytyła, sprawiając, że na jej twarzy pojawia się uśmiech. +10 do instynktu samozachowawczego :-)

niedziela, 22 września 2013

Zakichana Jej Stateczność

Miały być balony, torty, goście i serpentyny. Miał być sentymentalny wpis i samotna łza (albo i potok łez) wzruszenia z okazji wczorajszego roczku Okrucha. Miały być zdjęcia, błysk w oku i podziw ogólny… Ale Stateczna Matrona wszystkiego nie przewidzi, dobiło mnie paskudne choróbsko i tak oto spędziłam ostatnie trzy dni skupiona na ledwie-zipaniu. Ukochana pani doktor zaleciła odpoczywanie i zażywanie specyfików, a na polepszenie resztkami sił dyszącego bytu zastosowała metodę, którą pamiętam z dzieciństwa – zastrzyk w zad („gwiazdeczko nie bój się, to nie boli, wypnij się no w moją stronę” – i człowiek czuje się odmłodzony o dwadzieścia lat!) – a następnie wygoniła do domu. Po zastrzyku udało się w końcu złapać oddech i przyszły myśli smętne. Nie tak to wszystko miało wyglądać!
Nic jednak nie poradzę, sentymenty odkładam na przyszły tydzień, bo to nie to samo być wzruszoną i dumną Mamą roczniaka, kiedy zamiast pociągać wyglądem i pysznymi daniami, ja pociągam jedynie nosem… Otoczenie malowniczo zasłane chusteczkami, a ja przypominam rybę wyrzuconą na brzeg, desperacko poruszającą paszczą (czy co tam ryba ma)i Mąż jedynie cicho wzdycha, że ryba przynajmniej jakaś taka kulturalnie bezdźwięczna w tym wszystkim, a żona to ni krztyny przyzwoitości nie ma.
 

W ramach tego przymusowego dodatkowego tygodnia poszukuję pomysłów na tort i przystawki, bo mam czas, to mogę zaszaleć – nie podajemy obiadu, tylko nazwijmy to "gorące przystawki" (bo ja wiem, może jakieś bułeczki, mini pizze, zapiekanki?) i będę wdzięczna za ciekawe propozycje nie rujnujące kieszeni, ale siejące zachwyt wśród kosztujących.

niedziela, 15 września 2013

Mężczyzna sentymentalny...?

Zbliżają się pierwsze urodziny Okrucha, co sprawia, że jakoś tak sentymentalnie mi się robi i z chęcią oddaję się wspominkom maści różnej. Małżonkowi również udziela się mój nastrój, ale w nieco inny sposób, który sprowadza mnie na ziemię z głośnym łomotem...

Siedziałyśmy sobie z dziewczynami, Jagoda zerkała na Okrucha, aż w końcu westchnęła:

Jagoda: Oj dopiero co w ciąży chodziłaś, a on za parę dni skończy rok, jak ten czas leci!
Małżonek: Nooo... kochanie rok temu miałaś taaaaaakie rozwarcie, pamiętasz?!

Jakiś czas później siedzimy z Małżonkiem i relaksujemy się - on przed tv, a ja oglądam zdjęcia podesłane przez Pragmatyczną - pomaga mi w gromadzeniu setek pomysłów na wystrój wnętrz.
 Pokazuję zdjęcie M.

SM: Spójrz, wymarzony pokój!
M: Zupełnie bez sensu, marnotrawstwo przestrzeni...
SM: No przecież to idealne miejsce do czytania książek, ucieczki przed dziećmi i szukania chwili wytchnienia... muszę to mieć.
M: I tak znając życie będziesz czytała na kanapie przed tv, kiedy będę oglądał film, żeby mnie drażnić.
SM: Nie żeby cię drażnić, tylko żebyś mógł mnie miziać, żebyśmy mogli zamienić parę zdań i zacieśniać relację między nami!
M: No mówię przecież.

A na marginesie to przestrzeń, którą mam zamiar gdzieś w domu wygospodarować... gdybym za bardzo drażniła Męża ;-)

adres:  http://img3.stylowi.pl//images/items/o/201208/stylowi_pl_architektura_453805.jpg

wtorek, 10 września 2013

Dlaczego [nie] lubię gości.

Przyjadą tacy z wielkiego miasta – Krakowa.
Prezenty przywiozą.
Podłogę zagospodarują na spanie, nie oczekując łóżka.
Jak by coś zjedli, to cokolwiek.
Jak już zjedzą, to im smakuje.
Kawę? To oni zrobią. Z pianką, pyszną.
Film? A na jaki gospodarze mają ochotę? Chętnie obejrzą.
Śmieją się z dowcipów. Opowiadają ciekawostki. Zachwycają się Okruchem. Rozpieszczają kota. Babskie ploty? Od rana. Zakupy babskie? Otóż chętnie, teraz, czy zaraz?
Pośmieją się z dowcipów, narobią szumu, pomogą wnieść zakupy, dorzucą się do prowiantu,  umilą wieczór. Posiedzieć w ciszy pomnożonej przez dorosłych sztuk cztery – o dwie więcej, niż normalnie – też jakoś sympatyczniej. Mężczyźni  docinają* kobietom, kobiety razem dokuczą mężczyznom – stereotypy i seksistowskie dowcipy – otóż pod dostatkiem.
A potem? A potem pojadą. Nie ma kawy (no chyba, że się samemu ruszy zad, ale co to za radocha). Nie ma szumu. Jest wolna podłoga i wszystko na swoim miejscu. W łazience więcej miejsca, nikt nie ma burżujskich wymagań co do smaku napoi energetycznych. I dlatego właśnie nie lubię gości – bo jak pojadą, to potem długo każą człowiekowi tęsknić. 

I jest we mnie jakiś wewnętrzny masochizm, bowiem uwielbiam gości. Mamy stałą grupkę takich, którzy status gości już stracili, czyli hasło "czujcie się jak u siebie" obowiązuje ich pod każdym względem. Pierwszym elementem utraty statusu jest pokazanie, gdzie jest kuchnia, a gdzie w kuchni jest lodówka oraz istotna zawartość szafek. Od tej chwili gość musi żerować sam między posiłkami - co upoluje, to jego. Nie ma pytań. No chyba, że "czy ktoś jeszcze pije herbatę?".
I właśnie takich gości bez statusu lubię najbardziej. 


*A pozostając chwilkę w temacie męsko-damskich docinków…
Mistrzyniami w zadawaniu głupich pytań (niektórzy preferują określenie: pytań bez dobrych odpowiedzi ) są kobiety. Mistrzami w udzielaniu idiotycznych odpowiedzi są natomiast mężczyźni.
Są jednak sytuacje, w których mężczyzna nie potrzebuje idiotycznego pytania, żeby się pogrążyć.
Małżonek po wycięciu woreczka leżał w szpitalu. Przyznam – choć to mój własny mąż, to przejęłam się (pewnie przywiązanie… albo jakaś taka inna sprawa, co ją sobie ślubowaliśmy przed ołtarzem… chyba coś na „m”…) i jakoś tak w zabieganiu i zmartwieniu mi się schudło. Wchodzę na salę i słyszę:
M: A cóż to za piękna, szczupła kobieta? Niemożliwe, żeby to była moja żona!
Ubaw miałam przedni, szczególnie kiedy zorientował się co też właściwie powiedział i próbował z tego wybrnąć  - oczywiście coraz bardziej się pogrążając:
M: Nie to miałem na myśli! Chodziło mi o to, że dziś wyjątkowo szczupło wyglądasz… To znaczy… zawsze szczupło wyglądasz, ale dziś jakoś korzystnie!  
Mam zamiar te dialogi spisywać, spisywać jako odrębne jednostki, bo szkoda, żeby odeszły w zapomnienie.