M.[zaczynając wpisywać rachunki do mrocznego-pliku-oszczędności zadumał się, zasępił i mruknął]: no i co ja mam tutaj... ile my właściwie miesięcznie przeznaczamy na chemię?
SM: Nie wiem, wyjdzie w praniu, po prostu wpisuj co mamy i zobaczymy pod koniec miesiąca.
[Chwila ciszy.]
M.: Pięćdziesiąt złotych za krem?!
SM: A co cię interesuje mój krem, przepraszam bardzo?
M.[machając rachunkiem]: no mówiłem, że wpisuję chemię!
SM: Wypraszam sobie, to nie chemia, to kosmetyki!
M: No przecież mówię, że chemia...
SM: Chemia to proszki do prania, domestosy i inne takie, a nie moje kosmetyki, odczep się od moich upiększaczy!
M.[bezradnie]: To jak ja mam to wpisać i ile ty właściwie chcesz na to wydawać, sto złotych będzie dobrze?
SM: Ty chyba żartujesz...
M: No bo właściwie to już wyczerpałaś limit... ja tu widzę dziewięćdziesiąt złotych na rachunku...
[Parsknęłam śmiechem, bowiem w tym miesiącu farbowanie włosów, a farby też nie rozdają za darmo łobuzy jedne...]
M.[widząc moją minę dodaje pokrzepiająco]: ale taki kremik to ci chyba wystarczy na jakieś pół roku, nie?
SM.: Ty się wydurniasz, czy tak na poważnie? Oczywiście, że nie wystarczy, paszczę mam całkiem sporą, jest co smarować!
M.[z naciskiem]: To cienką warstwą, cienką!
Otóż postanowiłam nie dyskutować, bo co ja mu będę tłumaczyć. Ostatecznie wciągnę farbę pod domestos, a peeling cukrowy pod spożywkę i Małżonek poczuje, że ma gospodarną Stateczną pod dachem.
Oto kremik, który narobił tyle zamieszania w umyśle mojego Małżonka.
Jeszcze nie wiem, czy jestem z niego zadowolona, ale wobec oszczędności mam zamiar twierdzić, że działa cuda - w końcu siła sugestii wielką jest, więc moje zmarszczki muszą mi uwierzyć na słowo!
W tle urocze i wszechobecne łazienkowo zabawki kąpielowe Okrucha, który musi porzuć kaczuszkę w wanience, albo czuje się nieszczęśliwy...
A skoro już pokazałam krem-placebo to pokażę też maseczki, które zachęciły mnie do kupienia tego, a nie innego kremu. Otóż któregoś (niedawnego) razu przeżywałam szczyt niestabilności emocjonalnej około pms'owej, a następnego dnia należało wstać na zajęcia i jakoś się prezentować. Wygrzebałam więc w kosmetyczce zakupione kiedyś maseczki i nałożyłam na spłakane, spuchnięte lico. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Nie wyglądałam może jak piękna królewna, ale przestałam przypominać spuchniętą ropuchę z podkrążonymi oczami.
Cud-maseczki ratujące nawet pms'owe stateczne paszcze.
A na koniec ciekawostka.
Ostatnimi czasy nie mieliśmy szczęścia do mydelniczek. Ulubiona i przeźroczysta została stłuczona przez Małżonka. Kupiłam chwilową - fioletową... tym razem osobiście rozstrzaskałam ją o płytki w przypływie niegramotności. Następnie poirytowałam się i w szafkach znalazłam jakąś szklaną podstawkę - idealnie nadawała się na pseudo-mydelniczkę. Poszła w drobny mak parę dni później. Aktualnie znaleźliśmy bezpieczniejsze rozwiązanie - szczególnie dla Kota, którego kuweta stoi niebezpiecznie blisko miejsca zagłady mydelniczek...
Ostatnimi czasy nie mieliśmy szczęścia do mydelniczek. Ulubiona i przeźroczysta została stłuczona przez Małżonka. Kupiłam chwilową - fioletową... tym razem osobiście rozstrzaskałam ją o płytki w przypływie niegramotności. Następnie poirytowałam się i w szafkach znalazłam jakąś szklaną podstawkę - idealnie nadawała się na pseudo-mydelniczkę. Poszła w drobny mak parę dni później. Aktualnie znaleźliśmy bezpieczniejsze rozwiązanie - szczególnie dla Kota, którego kuweta stoi niebezpiecznie blisko miejsca zagłady mydelniczek...
Okruch nie narzeka - może dlatego, że kaczek u nas jak mrówków i nie stracił szczególnie na kolekcji, kiedy podkradliśmy mu tę jedną. Zresztą to mama-kaczka, więc co się będzie wygłupiać, niech pracuje.