czwartek, 31 października 2013

Przebieranki...

Tytuł nieco mylący, bowiem ani Stateczna, ani Szanowny Małżonek przebierać się "halołinowo" zamiaru nie mają, a o innych przebierankach nie ma co trąbić w internetach.

Przebierać się za to mają zamiar kubeczki. Niesamowicie mi się to podoba i w związku z tym ruszyła produkcja ocieplaczy. Więcej na ich temat w kolejnym poście, a teraz tylko mała zapowiedź:





Swoją drogą, pozostając w temacie garderoby, poprosiłam Małżonka, żeby wyprasował mi zieloną spódnicę. Rano wstaję, rozglądam się... spódnica wymięta jak była, tak jest. Za to bordowa bluzka wybitnie prosta, a to jeden z tych cudownych ciuchów, który akurat prasowania nie wymaga, bo doskonale przylega do ciała i śladu zagięć na niej nie ma zaraz po założeniu.
M: [dzwoni do małżonki w poczuciu dobrze wykonanej misji] I jak kochanie, dobrze wyprasowałem?
S.M: A i owszem skarbie, choć prosiłam o zieloną spódnicę, to trzeba ci przyznać, że bordowa bluzka wyprasowana jest dość niesamowicie...

Bo ponoć Małżonka trzeba chwalić, żeby się nie zniechęcił! Bo inaczej wyczuje sytuację i partacząc każdą robotę pozbędzie się wszelkich obowiązków... nie ze mną te numery, może być bordowa bluzka, mam do niej nie wymagające prasowania kraciaste getry! To się nazywa edukacyjna garderoba...

czwartek, 24 października 2013

Paskudztwo, obrzydlistwo!

Myślałam, że mój Mąż jest mądry i dobry, kocha mnie i dlatego mi dogadza. Otóż jednak nie. Mój Małżonek postanowił mnie otruć. Tak. Wstał rano, jakby nigdy nic. Ze zwykłym uśmiechem na twarzy podał mi kawę. Wyszedł do pracy. Wypiłam kawę i padłam. No, prawie padłam. Ale wewnętrznie padłam i to się liczy.
Otóż w domu zabrakło mleka. Mój małżonek robiąc mi kawę robi również poranną porcję mleka modyfikowanego Okruchowi… czy muszę dopowiadać jakim tropem poszedł chory męski umysł?
Paskudztwo obrzydlistwo!

Niedługo po tym niecnym uczynku (zupełnym przypadkiem) zdarzyło się tak, że skisło się pomarańczowemu Tymbarkowi. Miałam sok wylać, doniosłam karton do zlewu, ale Okruch zaczął marudzić, więc czynności nie wykonałam.
Porzuconym sokiem po powrocie z pracy zainteresował się Mąż…
Nie powiem, żebym tego nie przewidziała – dlatego chciałam go nawet uprzedzić, ale zanim zdążyłam, on już wziął solidny łyk…
Istnieje jakaś uczciwość na tym świecie! 

poniedziałek, 14 października 2013

Przyjdzie jesień i przyniesie...

... pół biedy, jeśli przeziębienie. Przyniosła nam natomiast (no dobrze, może nie sama jesień, a ząbkowanie) ból ucha Okrucha i moje ogólne przygnębienie z tego płynące. Pogoda w dużej mierze jest piękna i aż szkoda nie spacerować. Spacerowaliśmy dotąd co najmniej dwie godziny dziennie, teraz wychodzimy na parę minut. Ale przeczekamy, wytrwamy, chociaż lekko nie ma.

Nie cierpię być uziemiona  w domu, nie cierpię być narzekającym babskiem, a przez parę dni byłam tak paskudna, że osobiście złożę wniosek do Pana Prezydenta o jakiś medal dla mojego Małżonka.
Co on się ze mną ma, to niech mu najlepiej milionem w totka i cudnym zdrowiem wynagrodzi Siła Wyższa!
Samej mi ze sobą ciężko wytrzymać, drażniło mnie wszystko i wszyscy.

Ukojenie przyszło dwojakie - raz, że wybuchłam, spięłam się z Małżonkiem, który mając dosyć paskudnego rudego babsztyla zwanego niekiedy "żoną" bądź "rudym kochaniem" wyszedł z domu pooddychać.
Pierwsze do myślenia dało jego wyjście, choć przyznam szczerze, że zanim wrócił zdążyłam zadzwonić do przyjaciółki i obsmarować go z góry na dół, jaki to on podły i wredny, a ta jedynie subtelnie zasugerowała, że może jednak aktualnie nie przejawiam anielskiego usposobienia... wiedziałam, że jest moją najlepszą przyjaciółką... swoją drogą kto wymyślił obiektywne przyjaciółki?
Małżonek na szczęście nie porzucił mnie na stałe (no mówię, że medal mu się należy!) wrócił w trakcie rozmowy z kwiatami i upominkiem (ja go obgaduję, a on mi tak...), więc zmiękłam zupełnie, zołzowatość ze mnie zeszła i ciśnienie też jakby opadło. Oczywiście znów się popłakałam - dokładne powody płaczu nie są mi znane, ale podejrzewam jakieś powszechne znane kobietom napięcie i ogólna kumulacja choróbsk i irytujących detali.

Drugie, co pomogło, to aktualna lektura mojej ukochanej (niestety już świętej pamięci...) Joanny Chmielewskiej Życie (nie) całkiem spokojne - tak mi koi nerwy, że łażę z nią po całym mieszkaniu poszukując wolnych pięciu minut na poczytanie choćby jeszcze paru stron... Najspokojniejszym miejscem dla Matki jest zwykle toaleta, tak więc Małżonek spogląda na mnie lekko zaniepokojony, czy aby nie mam rozstroju żołądka, bo coś te wizyty niezwykle częste się zrobiły...

Także melduję się naprostowana, ogarnięta poniekąd i w nastroju pokojowym, choć bojowym.

A na koniec zdjęcia ze spaceru - odstęp dokładnie dziesięć dni, dość sympatycznym przypadkiem z tego samego miejsca. I jak nie lubić takiej jesieni?

wtorek, 8 października 2013

O czasie słów kilka.

Zastanawialiście się kiedyś nad fenomenem upływu czasu? A dokładnie nad tym, że czas w jakiś podstępny i niecny sposób zwykł inaczej upływać kobietom, a inaczej mężczyznom…?
I nie mówię tu o jakże nieuczciwym i podłym fakcie, że czas na większość z nas działa mniej korzystnie, niż na płeć przeciwną i że przeciętna czterdziestolatka w zestawieniu z czterdziestolatkiem w konkursie zmarszczek z łatwością wychodzi na prowadzenie, a jeśli nawet mężczyzna ma ich więcej, to jakoś na nim prezentują się sympatyczniej...

Nie chodzi mi również o „jeszcze pięć minut” (wymienne na „już idę!” wypowiedziane koniecznie poirytowanym tonem), na które mój Małżonek ma alergię i podczas których rozsiada się wygodnie w fotelu, bądź jeśli bardzo nagli nas czas drepcze za mną krok w krok i nękając o szybsze ruchy dopytuje dlaczego te pięć minut trwa już piętnaście i ile jeszcze, bo zaraz coś go trafi i nie będzie to nagły przypływ miłości.

Nie mam na myśli poddawanego różnorodnej interpretacji „będę jakoś po północy” – kiedy ja rozumiem, że Małżonek będzie w domu już pięć po tejże, natomiast on zjawia się bardzo uradowany o godzinie dajmy na to drugiej i przecież to również jest po północy i dlaczego ja się czepiam!

Mam na myśli jak płynie czas przy domowych obowiązkach i ile w danym czasie jest zdolne zrobić każde z nas. I nie, drogie Panie, nie chodzi tu o nieporadność rodu męskiego – otóż to wina czasoprzestrzeni, która wygina się jak lubi i zwykle na niekorzyść Panów! Przykłady z domowego podwórka – bez liku.

Wychodząc z domu proszę Małżonka o zrobienie paru drobiazgów.

SM:[jedną nogą za progiem]: I jeszcze jakbyś mógł, to weź sprzątnij ze stołu, wstaw naczynia, schowaj zabawki i ogólnie ogarnij jakoś kuchnię...
M:[wynurzając się niechętnie z nothing boxa]: Dobrze kochanie, ogarnę.

Kiedy wracam okazuje się, że a i owszem, stół jakby przetarty, zabawki skumulowane w jednym, acz niekoniecznie właściwym miejscu, a bajzel kuchenny zrzucony w kupki i zepchnięty ze strategicznych miejsc (kupka naczyń w zlewie, kupka obierków na blacie, kupka okruszków w innym miejscu) aby dało się zrobić kanapki. Ręce mi opadają, zakasuję rękawy i zabieram się do roboty – wzdycham, zamiast warczeć, bo mój błąd, powiedziałam to słowo! Poprosiłam „ogarnij”, co w słowniku Małżonka oznacza „pokaż, że ruszyłeś zad z kanapy, ale możesz się nie przemęczać, w sumie i tak idziesz zrobić herbatę, co ci szkodzi” i mam tego świadomość, bo przecież nie raz i nie dwa prowadziliśmy... hm... żywe dyskusje na ten temat.
Pomijam fakt, że robiąc tę nieszczęsną herbatę spokojnie posprzątałabym cały bałagan zanim ta zdążyłaby się dobrze zaparzyć!

Kiedy nadchodzi czas układania Okrucha do snu dzielimy się obowiązkami. Lubię go kąpać i bawić się z nim w wodzie, ale kiedy chcę oszczędzić czasu na sprzątaniu to osobiście idę robić kaszę i szykować wszelkie rzeczy, a Małżonek siedzi z nim w łazience. Dlaczego?
Otóż kiedy Okruszysko pluska się w najlepsze ja przygotowuję mu piżamkę, witaminki, kosmetyki, łóżeczko, składam zabawki, przecieram blat stołu (idiotyczny szklany blat w stoliku kawowym z miliardem odcisków palców, paszczy i pożywienia), robię kaszę, sprzątam kuchnię, nie raz i nie dwa zdążę jeszcze zrobić nam kawy i opróżnić/napełnić zmywarkę...
Jeśli to M. zajmuje się robieniem kaszy to poza przygotowaniem kosmetyków udaje mu się jeszcze zrobić w kuchni bajzel.

Kiedy Małżonek zabiera Okrucha na spacer ja sprzątam cale mieszkanie i zadowolona z roboty siadam z kawą przed komputerem/książką/gazetą... kiedy zostawiam M. Samego w domu prosząc o wykonanie listy podstawowych czynności i esemesuję z nim jak mu ta ciężka orka idzie okazuje się, że w czasie potrzebnym mi do sprzątnięcia całego mieszkania on dopiero dopija kawę, ustala plan działania, bądź walczy z jakąś początkową fazą odgruzowania przestrzeni.

To tylko kilka przykładów, a każdy kiedyś kończył się którymś z poniższych dialogów:

SM: Dlaczego tego nie zrobiłeś?
M: Zabrakło mi czasu...

SM: Przecież prosiłam cię wyraźnie, żebyś jeszcze rozwiesił pranie!
M: Co ty sobie myślisz, że ja mam motorek w tyłku? I tak ledwie się wyrobiłem.

SM: A co ze wstawieniem zmywarki?
M: No chyba sobie żartujesz, miałem tylko godzinę/dwie/pięć i jak niby miałem się wyrobić?

Morał z tego taki, że czas wyraźnie sprzyja kobietom – gdy Małżonek wykonuje domowe czynności najwyraźniej przyspiesza jak szalony, wyraźnie się kurczy, żeby mężczyzna musiał się nasłuchać, jaki to jest niegramotny i powolny...
Natomiast kiedy ja zabieram się za te same czynności czas zatrzymuje się, bądź bardzo zwalnia, żebym mogła spokojnie wszystko zrobić, a potem chodzić i wymądrzać się przed niczemu nie winnym i pełnym dobrych chęci Małżonku.

Jako ciekawostkę dodam, że Pan Domu nie uznaje ścierania kurzy jako elementu sprzątania... kurz zasadniczo jest niewidoczny, malutki taki, czy ktoś tak naprawdę widział to na oczy, czy baby to sobie wymyśliły? Niebawem sama uwierzę, że to moja imaginacja wynikająca z nadmiaru wolnego czasu, który przecież na moją korzyść rozciąga się niebotycznie.

Ale czy mogłabym mieć jakiekolwiek pretensje do Małżonka mego, skoro po otrzymaniu premii rzekł do mnie:

M: Kochanie, idź dziś kupić sobie nową torebkę! 

Rzeknie ktoś, że podejrzane, że może zdradza, że planuje się pozbyć, że knuje... Kto tam mężczyznę wie? Grunt, że w tak przyjemnych okolicznościach!

Ps. Małżonek Szanowny uraczył mnie wczoraj całkiem romantycznym komplementem:

M: Wiesz, jesteś najlepszym dożywociem jakie mogło mi się trafić!