czwartek, 10 lipca 2014

Wyzwania.

Już raz obiecywałam sobie, że będę pisała częściej - ciągnie mnie do blogowania, a jakoś dziwnym trafem coś odciąga mnie od komputera.
Mimo wszystko wrócił mi zapał i znów postanowiłam publikować posty z większym natężeniem.
Wpadło mi do głowy, że może by tak spróbować podjąć jakieś wyzwanie?
Przyznaję - pozazdrościłam Królowej Matce i pomyślałam, że może znajdę coś podobnego dla siebie. 
Wyzwanie książkowe było w powyższym wykonaniu świetne i choćby dlatego postanowiłam go nie podejmować. Czytać książki uwielbiam, stanowią solidną część mojego życia, ale to nie zmienia faktu, że niekoniecznie potrafię o nich pisać.
Ale od czego jest Wielki Gugl? Wpisałam w wyszukiwarce hasło "wyzwanie blog" i wyskoczyło mi całe mnóstwo propozycji... sportowych.
Cudownie!
Owszem, nie pogardzę "jędrnymi pośladkami", "płaskim brzuchem", "lepszą wersją siebie", "smukłą sylwetką", "wspaniałymi chwilami z Ewką Ch." i tym podobnymi, ale jakby nie o to mi chodziło.

Wyzwanie książkowe, które podjęła Królowa Matka (i które naprawdę warto w jej wykonaniu przejrzeć) wygląda tak:


Na tym samym blogu znaleźć możemy propozycję wyzwania dla Czytelników:


W pierwszej chwili pomyślałam sobie "o! to jest to!" po czym podzieliłam się tą myślą z Małżonkiem.
Nie po raz pierwszy zupełnie niepotrzebnie!

SM: Kochanie zobacz no tutaj, Królowa Matka podsuwa wyzwanie z filmami, może się podejmę i dzięki temu wczuję się w rytm pisania i będzie mi łatwiej!
M: A co to za wyzwanie niby jest?
SM: Filmowe...
M: I co trzeba robić?
SM: Trzydzieści dni pisać o filmach, które się oglądało - tu Stateczna odczytuje kilka przykładowych dni wyzwania, a Małżonek... wybucha śmiechem (budząc przy tym Okrucha).

No tak. Prawda. W zasadzie ma rację.
Bo co ja niby mogłabym napisać?
Z pewnością byłaby to karykatura wyzwania filmowego, bowiem (jak wiedzą wszyscy znajomi) nie tylko nie przepadam za filmami, ale po prostu nie potrafię ich oglądać... a wszelkie próby spędzania w ten sposób czasu w moim towarzystwie są męką dla otoczenia. 
Przede wszystkim odpadają horrory, dramaty, fantasy, science fiction, wojenne, kryminały i tak dalej i tak dalej, aż pozostawimy wśród nieprzekreślonych czerwonym markerem jedno jednością hasło - komedie romantyczne.
Komedie romantyczne to jest coś, na co a i owszem mogę spojrzeć.

Jeśli jest jakiś film, który nie jest komedią romantyczną... choć nie. W zasadzie te reguły obowiązują przy każdym filmie, ale przy komediach z mniejszym nasileniem.
A więc jeśli już mam oglądać jakiś film, to:

  • muszę sprawdzić, czy nie giną w nim zwierzęta (jeśli giną, to nie oglądam, bo będzie mi smutno)
  • muszę wiedzieć, czy ten film ma sens - czyli czy grają w nim przystojni aktorzy 
  • jeśli film ma sens, to czy ten sens będzie biegał w nim bez koszulki
  • czy jest wątek miłosny (najlepiej taki z sensem w roli głównej)
  • czy ktoś z oglądających ze mną widział już ten film 
  • jak ten film będzie przebiegał
  • jak ten film się kończy (koniecznie muszę to wiedzieć, nie potrafię oglądać filmu, jeśli nie wiem jaki będzie jego koniec... jeśli nikt ze znajomych nie widział filmu wcześniej to szukam na sieci, aż nie znajdę zaspokajającego moje wszelkie pytania spoilera, a wierzcie mi, że wbrew pozorom nie jest to takie łatwe!)
  • ile jeszcze do końca? (pytanie powtarzalne)
Znoszę jeszcze filmy rysunkowe, bo bajki bardzo często są niczym komedie (a czasami są i romantyczne). Na ten przykład jednym z najlepszych wypadów do kina jaki pamiętam był ten na bajkę "Wall-e".

Największym plusem tego filmu były niewątpliwie dialogi, które przebiegały mniej więcej tak:

- Wall-e!
- Evaaaa...
- Wall-e?
- Eva?
- Wall-e!
- ...

Kolejny najlepszy wypad do kina jaki przychodzi mi do głowy to ten, podczas którego Małżonek z moim chrześniakiem poszli na jakieś coś o dinozaurach, czy innych kosmitach, a ja czekałam na nich w kinowej kawiarence jedząc szarlotkę, pijąc kawę i czytając książkę.

A! Jest jeszcze jeden gatunek filmów, ale niewiele osób go zna. Jest to gatunek filmy-z-Brucem-Willisem, który jest moją absolutną miłością lat szczenięcych i późniejszych... choć muszę przyznać, że i tu często oszukiwałam przewijając sceny w których Bruce się nie pojawiał.

Także nie ma co się dziwić, że Małżonek długo jeszcze chichotał, aż w końcu widząc moją minę stwierdził:

M: Wiesz, jak ci tak zależy, to ja ci mogę jakieś filmy poopowiadać...

... mój mąż jest mądry i dobry, kocham go.

2 komentarze:

  1. Hahaha
    Szalona. Ja jestem maniaczka filmowa i serialowa.
    Tez Ci move poopowiadac ;)
    A na Wallie'm to ryczalam- jak swinia.. tak baj de lei..

    Ty to jak filmow nie lubisz, to moze reklamy ogladaj?
    I zrob recenzje reklam w kategorii najglupsze ;) hahah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z reklamami może być ciężko, w naszym domy tylko Okruch je lubi... ;-)
      Seriale? Oglądałam kilka, znacznie lepsze niż filmy (łatwiej o spoilery, szczególnie ogląda się z opóźnieniem o sezon).

      A z opowiadaniem to nie taki głupi pomysł jest!

      Usuń