wtorek, 13 maja 2014

Odczaruj go.

Ja staram się codziennie...
Choć chwilami go nie cierpię.
Irytuje mnie, drażni, męczy.
Chwilami mam dość.

Pamiętam jednak, że to On wybrał mnie, a ja zdecydowałam się na Niego.
Nie znaliśmy się długo, zmieniłam dla Niego wiele swoich planów...
Bo spodobało mi się w Nim mnóstwo rzeczy.
Upór, dojrzałość, poczucie humoru, drobnostki, które ciągle wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
Niespodzianki, które trafiały w dziesiątkę, bo wykazywał się kreatywnością, starał jak mógł.
Wiadomości, które przyspieszały bicie serca i oczekiwanie na odpowiedzi, na których pozornie mi nie zależało. Imponuje mi.

Nie chcę o tym pisać w czasie przeszłym.
Muszę pamiętać, że facet, który notorycznie zostawia skarpetki przy łóżku, zapomina obsługi pralki, pożera czekoladę, kiedy ja jestem na diecie, nie ściera kurzy, a drogę do kwiaciarni wskazuje mu przypomnienie w telefonie...
To mój Mąż.
Ten sam, który trzy lata, jedenaście miesięcy, dwa tygodnie i dzień temu popełnił prawdopodobnie najbardziej szaloną rzecz w swoim życiu - poprosił mnie o rękę i wkopał się na całe życie w związek z trudną w pożyciu kobietą.

Ta miłość nie jest tą, która dawniej nie pozwalała spać.
Ale i te kłótnie, to nie kłótnie które trwały całe noce.
Przegadaliśmy swoje. Wykrzyczeliśmy. Udało się odnaleźć kompromisy.
W dniu ślubu nie miałam najmniejszych wątpliwości - to On. 
Już wtedy wiedziałam, że jego pedantyzm potrafi mnie irytować, bo porządek lubi mieć głównie za pomocą czyichś rąk, a detali czepia się dokładnie wtedy, kiedy mi się spieszy. Całodobowe poczucie humoru wyprowadzało mnie z równowagi już w pierwszych tygodniach zamieszkania razem.
W dniu ślubu minął dokładnie rok od kiedy się poznaliśmy. 



Postawiliśmy na siebie - oboje.

Dlaczego teraz tylko ja miałabym pozwalać sobie na pretensje?
Dlaczego mam oczekiwać tylko od niego?
Czy tak trudno spojrzeć na siebie z boku?

Nabieram do siebie dystansu.
Szukam zaczepki pod przykrywką pms'a, zrzucam na niego niewygodne czynności, a kiedy coś dziwnie trzeszczy w gniazdku proszę, żeby to on sprawdził dlaczego. Przesalam obiad, zapominam o ziemniakach, wciskam mu szpinak (którego nie znosi). Marudzę na to, czego chciałam wczoraj, a czego nie chcę dziś. Mam wyrzuty, że za tym nie nadąża. Za dużo, za mało, za rzadko, za często, za słabo, za mocno, za głośno, za cicho - czasami sama gubię się w tym, czego oczekuję. Narzekam, że jego system sprzątania jest beznadziejny (bo jak można najpierw odkurzać, a potem ścierać kurze?!), a swój uważam za idealny. Irytuję się, że to ja sprzątam i robię wszystko, żeby nie dopuścić go do tych czynności. Przyznaję - lubię je. Sprzątanie mnie uspokaja.
Jestem pełna sprzeczności i niedomówień.

Nabieram dystansu do zmian, które są naturalne i nie muszą być złe.
Dawniej prasowałam mu koszule, robiłam kanapki do pracy i rozpieszczałam. Wszystko zmieniało się naturalnie, bez próśb i gróźb (na przekór tym, które groziły palcem i mówiły "rozpuścisz sobie go i zobaczysz"). Rozpuściłam i widzę, ale nie to, co one...
Dziś to on budzi mnie, kiedy wychodzi z domu, a wstaje wcześniej, żeby zająć się naszym synem... żebym to ja (niepracująca studentka) mogła sobie dłużej pospać.
Nigdy nie miał do mnie o to pretensji. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby je mieć, że coś mu się należy bezsprzecznie i ot tak.
Jesteśmy elastyczni.
Ja nie złoszczę się, kiedy muszę sama wynieść śmieci.
On nie złości się, kiedy znów zapomniałam powiedzieć, że nie mam mleka do kawy (on pije czarną) i idzie po raz enty do sklepu.
Ja cieszę się nawet z tych mniej trafionych prezentów.
On wychodzi z psem, choć przecież to ja zawsze-będę-go-wyprowadzała-tylko-mi-go-kup.
Ja częściej gotuję obiady, a on odpowiada za weekendowe śniadania.

Musimy zabiegać o siebie nawzajem. Nieważne, ile jesteśmy razem.
Musimy pamiętać, że sami siebie wybraliśmy...
Nikt nas nie zmuszał do tego związku, nic nas nie pospieszało.
Wiele rzeczy widzieliśmy już wcześniej, przed ślubem, a mimo to zdecydowaliśmy, że teraz będziemy już My. Bo przecież więcej jest tych za, niż przeciw... bo te przeciw są mniej istotne, mniejszej wagi i do wypracowania, do przymrużenia oczu.
Ale do tego trzeba chęci i wytrwałości.
Szanujemy się.

Uchodzimy za związek idealny - w żadnym wypadku tacy nie jesteśmy.
Po prostu nie oszukujemy się, że "on taki nie był", "zmieniła się po ślubie".
Mieliśmy oczy szeroko otwarte wtedy, kiedy podejmowaliśmy decyzję.
Teraz nie poruszamy się po omacku.
Wiedzieliśmy, czego się po sobie spodziewać.
Pracujemy nad sobą - wzajemnie i nieustannie.

W wielu przypadkach wiążąc się z kimś ludzie decydują się na relację nie z tą osobą, którą znają i mają u boku w danym momencie, a z jej wyidealizowaną wersją, która ma się nagle objawić po zalegalizowaniu związku, poczęciu dziecka, czy związaniu się kredytem na trzydzieści lat.
Kto w takim wypadku jest nieuczciwy?
Czy aby na pewno partner, na którego nie zadziałał magiczny pocałunek księżniczki?

Chciałabym, żebyś odczarowała swojego męża.
Żebyś przyjrzała się sobie, zrobiła bilans.
Czy na pewno tylko on zmienił się po ślubie?
A może na początek: czy on z pewnością nigdy wcześniej taki nie był?
Czy to koniecznie on musi zrobić coś, żeby "znowu było dobrze"?
To chyba tak nie działa, a przynajmniej ja w to nie wierzę.
Czasami lepiej wykrzyczeć się do przyjaciółki, a z partnerem porozmawiać.
Mężczyźnie łatwiej będzie wejść w rozmowę, niż wysłuchiwać krzyków.
Wybuchy też są potrzebne. Ale tylko też. Same nie wystarczą.
Najczęściej nie ma sensu "dawanie do zrozumienia", że czegoś chcemy i że mamy o coś pretensje. Mniej sił i czasu pochłonie prosty komunikat.
Dobrze jest chwalić.
Tak, za to co "powinien" zrobić też.
Przyznaj, czy sama nie oczekujesz doceniania tego, co teoretycznie nie wykracza poza uczestnictwo w standardową codzienność.

Spróbujmy odczarować swoich partnerów.
Może okaże się, że to nie tylko koleżanka ma fajnego męża.
Kiedy przestaniemy czekać na przemianę może okazać się, że mamy u swojego boku kogoś znacznie lepszego, niż przereklamowany ideał.
Idealni mężczyźni są nudni.
Idealne kobiety są niemożliwe do wytrzymania.
Idealne związki nie istnieją.
Istnieją optymalne rozwiązania i maksymalna praca nad związkiem, która procentuje.


https://www.youtube.com/watch?v=Aw5bAPNpsFE

Nie, tego wpisu nie sponsoruje Stateczny.
Po prostu najmożliwiej banalnie - kocham go, mimo wszystko. 

11 komentarzy:

  1. Pięknie to wszystko ujęłaś !

    OdpowiedzUsuń
  2. Aga po prostu piekne słowa i wezmę je sobie do serca i dziękuje bo w całej tej codzienności zapominamy o dbaniu o siebie i giniemy w nawale pracy i obowiązków. :/ a przecież mamy siebie .....

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając się wzruszyłam. Mój mąż jest taki jak powinien być, czy idealny? Dla mnie idealny i pokuszę się o stwierdzenie, że w pełni się akceptujemy, nawet jeśli niektóre nasze cechy wymagają poprawek. Nie wiem czy ja jestem jego ideałem, ale taką właśnie mnie chciał i nie narzeka teraz. Nasz związek też idealny nie jest, ale potrafimy ze sobą usiąść i pogadać o tym nad czym chcemy pracować, bo kuleje, a to bardzo ważne. Masz rację, że nie ma się co łudzić, bo potem będzie jak w tym kabaretowym powiedzeniu "Ona myśli, że on się zmieni, a on się nie zmienia, a on myśli, że ona się nie zmieni, a ona się zmienia" :)

    Dygresja: uważam, że Twój maż lepiej sprząta :p Mnie też uczyli, że najpierw się odkurza, potem ściera kurze, a potem myje podłogi, bo odwrotnie to zakurzy się ponownie w czasie odkurzania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie w tym rzecz, żeby zrozumieć, że te "poprawki" to tylko poprawki i tak trzeba je traktować, a nie wynosić do rangi rzeczy najważniejszych, przytłumiających radość z bycia razem... inaczej można zwariować.

      A co do sprzątania... noc nic się nie znasz, nic a nic! ;-)

      Usuń
  4. Amen.
    Kocha się nie za coś, tylko pomimo wszystko....

    PS
    Ja też najpierw kurze ścieram, dopiero potem odkurzam :)
    Odwrotna kolejność miała dla mnie sens w czasach, kiedy odkurzacze więcej z siebie wypluwały niż wsysały :)

    OdpowiedzUsuń
  5. W pierwszej chwili mój odbiór tego postu był przekorny, pomyślałam, ze przecież małżeństwo to nie tylko rozrzucone skarpetki, czy brudne naczynia w zlewie. To gra 2 rożnych poglądów, charakterów i emocji z całego dnia. Po dłuższej chwili i zastanowieniu się, dotarło do mnie, ze to własnie o tym jest ten post. Każdy miewa gorszy dzień, każdy ma czasem dosyć, każdy z nas ma chęć pobyć samemu ze sobą.
    Jesteśmy tylko ludźmi!
    I zgadzam się, naszym wspólnym zadaniem jest dbanie o ten związek. Nie możemy tylko my wymagać, bo my mamy hormony :p - żeby wymagać trzeba najpierw zacząć od siebie.
    "Udane małżeństwo
    wymaga wielokrotnego zakochiwania się,
    zawsze w tej samej osobie"
    M. McLaughIin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet przekorny odbiór tekstu okazał się ciekawy - bo i tak doszłaś do wniosków, które ja sama chciałam przekazać :-)
      I tak jak mówisz - w tym rzecz, żeby pamiętać - oboje jesteśmy tylko ludźmi.

      Usuń
  6. Akurat trafiłaś z postem w punkt, gdy chciałam Pragmatyka zaciukać tępym nożem za porozrzucane ciuchy, a od nich przechodząc za wszystkie moje wspomnienia jego zachowań, które nie spełniały moich oczekiwań ;-)
    Ale masz całkowita rację w tym pięknym poście.
    Mimo wszystko Go kocham nad wszystko ;-) Miewam gorsze dni, kiedy wybucham, zamiast wytłumaczyć, a on to znosi, znosi też moje nieme "no domyśl się o co mi chodzi", znosi wiele innych rzeczy, których ja bym nie zdzierżyła.
    Nie ma małżeństw bez kłótni, to znaczy są, ale często się rozpadają.

    Ps, Pragmatyk sprząta jak Stateczny ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaj, że takie sprzątanie jest irytujące, no przyznaj!

      Cieszę się, że post się spodobał... tym prawdziwszy, że w tym czasie mojemu własnemu Małżonkowi zbierało się solidnie i ukoiłam swoje własne emocje za pomocą pisania tych słów.

      Dyskutowałyśmy już zresztą parę razy o tym, jak łatwo kobiety obrażają swoich mężów i lekką ręką mówią o nich źle... i co za tym idzie pięknie wybielają siebie.

      Pragmatyk jest mi winien domowe malibu, ocaliłam mu życie!

      Usuń