niedziela, 17 sierpnia 2014

Prawie-że-dwulatek-prawie-że-mówi

Wspomniałam ostatnio, że Okruch powoli zaczyna do nas przemawiać. Nie ukrywam, że to jest to, do czego strasznie mi się tęskni. Gadające dzieci są przeurocze (a że męczące to powiem dopiero, jak już Dziecię się rozgada), a i kontakt z nimi jest ułatwiony. Zamiast pokazywać paluszkami i wymyślać dziwaczne skróty można zamienić z dzieckiem parę zdań... a sądząc po charakterze Okrucha i poczuciu humoru Statecznych - będzie wesoło. Okruch jednak nieszczególnie ma chęć na poszerzanie zasobu słownictwa i tak oto dialogi opierają się głównie na bazie słów:
  • bum bum/ bjum bjum - autko
  • bzz - autobus (od kasowania biletów, że niby dźwięk kasownika)
  • iło iło - karetka, policja i wszystko co jeździ i wyje
  • ciuch ciuch - pociąg
  • babach - kiedy się przewróci, lub coś zrzuci
  • źwi - drzwi
  • miau miau - kot
  • au au - pies
  • si si - siku
  • bleeeh - kupa 
  • pa pa - no, wiadomo
  • mami - Stateczna
  • tati - Stateczny
  • dziadziu - dziadkowie
  • babi - babcie
  • am - jedzenie
  • pij pij - picie
  • myj myj - mycie
  • nie! - ulubione słowo
  • bim bam - zegary
  • daj
  • tu
  • dzyń dzyń - dzwonić gdzieś, lub czymś
  • alo! - halo, lub prośba o telefon (najczęściej do dziadków)
  • pu - oznacza wszystko, a precyzyjniej rzecz ujmując wszystko, czego Okruch nie potrafi nazwać inaczej... na szczęście zwykle do "pu" dochodzi pokazanie tajemniczej rzeczy paluszkiem i w wielu przypadkach można się domyślić o co Dziecięciu chodzi
Okruch ćwiczy również budowanie zdań za pomocą wyżej wymienionego słownictwa.
I tak na przykład:

- Papa Tati! Bum bum... nie Tati. - Stateczny po uprzednim czułym pożegnaniu pojechał do pracy i nie ma go.
- Tati Babi au au, bum bum, Mami miau miau nie? - kiedy Stateczny tłumaczył, że Okruch, on i Pies wybierają się do Dziadków, a Mamusia i Kot zostają w domu Dziecię upewniło się czy dobrze rozumie...
- Babi alo! Babi... Mami iło iło nie, babach! - podła Stateczna ośmieliła się zabrać autko-karetkę za to, że Okruch w złości rzucał nim o podłogę. Wymagało to natychmiastowej skargi do Babci.

A poza tym Stateczny doszedł do wniosku, że o ile Okruch nie jest rudy wizualnie, to stanowczo odziedziczył złośliwość po mamusi.

S: Czy Ty wiesz, że przekazałaś swojemu synowi swoją złośliwość w genach?
SM: Ale o co chodzi?
S: Tłumaczę mu, żeby był cichutko, bo Wojtuś śpi w wózku. Na co on spojrzał na mnie, podszedł do wózka, zajrzał i patrząc na Wojtka krzyknął "bu"!
SM: ... 

Cóż mogę powiedzieć? Po takich argumentach nie pozostało mi nic innego, jak odświeżyć rudość na głowie - niech będzie, że chociaż w ten sposób uprzedzam społeczeństwo z kim mają do czynienia.

Na marginesie - testuję dziś nową farbę - L'Oreal Prodigy "cynober"

Zdjęcie z sieci
 
Nie wiem co mnie podkusiło, żeby nie kupić jak zawsze L'Oreal Préférence "pure paprika"


Mam nadzieję, że nie będę żałowała.
Efekty w następnym poście.

A teraz czas zmyć tałatajstwo i zobaczyć co z tego wyszło!

piątek, 15 sierpnia 2014

Relaks, kocięta i różowe skarpetki.

Po długiej przerwie wracamy!
Stateczne dni upływały naprzemiennie beztrosko i zupełnie przytłaczająco.
Mam zamiar skupić się na tych pierwszych chwilach, bo od czego są wakacje, jak nie od przyjemnego spędzania czasu?

Tak więc sierpień rozpoczął się Statecznymi urodzinami.
W związku z tym, że Stateczny ostatnimi czasy nie wykazywał się jaką szaloną pomysłowością postanowiłam podpowiedzieć mu, że może by tak bransoletka...

S: Nie wierzysz w mój gust i pomysłowość?
SM: Wierzę, ale ostatnio troszkę mało romantyczny jesteś i boję się, że się nie wysilisz i dlatego sugeruję...
S: Będzie kara!

Nadeszły urodziny.
Dostałam karne skarpetki.
Karnie różowe. 

Czym zresztą niezwłocznie pochwaliłam się na Statecznym fejsbuku...
Pocieszałam się również, że jest róż, więc w zasadzie i romantyzm, nie?

Jak się okazuje nie przy każdym mężczyźnie działa teoria "jak mu powiem, to się ucieszy, że ma problem z głowy". Przyjaciółka wygadała się potem w tonie karcącym, że Stateczny a i owszem planował kupno właśnie tej bransoletki i odbył już z nią stosowne konsultacje, ale przecież musiałam wszystko zepsuć, no to mam!

Kolejne dni upływały nam dość monotonnie (dla Statecznego w pracy, dla Statecznej przy książkach do obrony, a Okruchowi w żłobku) i rodzinnie. 

 

Wszystkie możliwe chwile spędzaliśmy (i spędzamy) u Dziadków Okrucha, na świeżym powietrzu. Stateczna nawet ten czas pożytkuje na przerabianie materiału. 


Trochę podokuczaliśmy swoją obecnością rodzinie, przyjaciołom i znajomym.
Korzystaliśmy z zaproszeń na grille i wycieczki. Jak choćby zaproszenie od Pragmatyka, gdzie zakochaliśmy się w uroczej okolicy... 

 Piękne widoki...

 Sprytne boćki (pierwszy raz widziałam je z tak bliska...)

 Ot - sielanka.

... i utwierdziliśmy w przekonaniu, że tak bardzo chcielibyśmy mieć swój dom i kawałek ogrodu!
Wiedzieliśmy to oczywiście już wcześniej i plany gdzieś tam się nam roją, czekają na dogodny moment... ale po takich wizytach człowiekowi strasznie ciasno robi się w blokowisku.

Poza tym Stateczna miała parę dni wolnych od swoich mężczyzn. 
Nie jestem pewna czy jakoś szczególnie się stęsknili, ale mi spanie samotnie w łóżku zupełnie nie przypadło do gustu. Stanowczo wolę ramię Statecznego... a nawet ewentualne nocki z Okruchem między nami, kiedy to, zdawałoby się małe, Stworzonko rozpycha się i próbuje zrzucić nas na podłogę. 

W tym samym czasie przygarnęłam na parę dni kociaka. Kocię na oko dwumiesięczne (ale oko do określania wieku mam słabe - zarówno zwierząt, jak i ludzi). Zdawałoby się - sama słodycz. Zwierzę szybko zostało nazwane Tą Wszą i miałam ku temu powody - nie chodzi o zasiedlenie jego sierści przez insekty, a o wyjątkową skoczność i upierdliwość, która Tę Wesz cechowała. Owszem, szybko nauczyła się zasad panujących w statecznym domu... wiedziała, że kiedy Stateczna śpi, to naprawdę nie powinno się rzucać na jej palca u nogi, który niefortunnie wystaje spod koca i kusi... ani że nie ma sensu atakować o pięć kilogramów większego Kota, który znużony - zdawałoby się od niechcenia - machnąwszy łapą sprawił, że Ta Wesz przeleciała przez pół mieszkania. 
Nie ma też sensu kradzież jedzenia - czy to Kota, czy to Statecznej... ani wchodzenie pod prysznic, który chwilę wcześniej opuściła, bo wciąż jest tam mokro, a potem mokre są łapki.

Och, jaka słodycz, patrzy jakby chciał się przytulić...

 ... albo i nie.

 Na górze duże, na dole małe... czy jakoś tak to szło.

Jakie niewinne oczęta... tyle, że nie.

Ta Wesz już opuściła nasze mieszkanie... Zaczęłam się do niej mocno przyzwyczajać, ale alergia nieustannie sprowadzała mnie na ziemię i zapchanym nosem oraz dusznościami utwierdzała w przekonaniu, że stanowczo nie powinnam mieć w domu dachowca o standardowej, uczulającej mnie sierści. 

Z milszych niespodzianek - Stateczna dostała dziś od Babci (w zasadzie z okazji/przy okazji Babcinych urodzin) sukienki. Nie byle jakie sukienki, bo Babciowe! Obydwie mają już ponad czterdzieści lat - jedna uszyta osobiście przez Babcię, a druga kupna (co nie odbiera jej uroku). Rozmiar akuratnie na Stateczną, przeróbki zbędne. Są piękne, ale wymagają odświeżenia (jednak naście lat nie były wyjmowane z szafy i czas pozostawił na nich ślady w postaci choćby pożółknięć), więc póki co zdjęcia tkanin:

Ta z lewej uszyta Babcinymi rękami.

Żeby nie było, że Stateczna zapomina o Okruchu swym kochanym - proszę bardzo, Okruch miał swój przydomowy basenik w muszli...

... i ochoczo z niego korzystał.

Poza tym rośnie jak na drożdżach, pięknie radzi sobie w żłobku i powoli zaczyna do nas przemawiać, ale o tym już w kolejnym poście.