Po długiej przerwie wracamy!
Stateczne dni upływały naprzemiennie beztrosko i zupełnie przytłaczająco.
Mam zamiar skupić się na tych pierwszych chwilach, bo od czego są wakacje, jak nie od przyjemnego spędzania czasu?
Tak więc sierpień rozpoczął się Statecznymi urodzinami.
W związku z tym, że Stateczny ostatnimi czasy nie wykazywał się jaką szaloną pomysłowością postanowiłam podpowiedzieć mu, że może by tak bransoletka...
S: Nie wierzysz w mój gust i pomysłowość?
SM: Wierzę, ale ostatnio troszkę mało romantyczny jesteś i boję się, że się nie wysilisz i dlatego sugeruję...
S: Będzie kara!
Nadeszły urodziny.
Dostałam karne skarpetki.
Karnie różowe.
Czym zresztą niezwłocznie pochwaliłam się na Statecznym fejsbuku...
Pocieszałam się również, że jest róż, więc w zasadzie i romantyzm, nie?
Jak się okazuje nie przy każdym mężczyźnie działa teoria "jak mu powiem, to się ucieszy, że ma problem z głowy". Przyjaciółka wygadała się potem w tonie karcącym, że Stateczny a i owszem planował kupno właśnie tej bransoletki i odbył już z nią stosowne konsultacje, ale przecież musiałam wszystko zepsuć, no to mam!
Kolejne dni upływały nam dość monotonnie (dla Statecznego w pracy, dla Statecznej przy książkach do obrony, a Okruchowi w żłobku) i rodzinnie.
Wszystkie możliwe chwile spędzaliśmy (i spędzamy) u Dziadków Okrucha, na świeżym powietrzu. Stateczna nawet ten czas pożytkuje na przerabianie materiału.
Trochę podokuczaliśmy swoją obecnością rodzinie, przyjaciołom i znajomym.
Korzystaliśmy z zaproszeń na grille i wycieczki. Jak choćby zaproszenie od Pragmatyka, gdzie zakochaliśmy się w uroczej okolicy...
Piękne widoki...
Sprytne boćki (pierwszy raz widziałam je z tak bliska...)
Ot - sielanka.
... i utwierdziliśmy w przekonaniu, że tak bardzo chcielibyśmy mieć swój dom i kawałek ogrodu!
Wiedzieliśmy to oczywiście już wcześniej i plany gdzieś tam się nam roją, czekają na dogodny moment... ale po takich wizytach człowiekowi strasznie ciasno robi się w blokowisku.
Poza tym Stateczna miała parę dni wolnych od swoich mężczyzn.
Nie jestem pewna czy jakoś szczególnie się stęsknili, ale mi spanie samotnie w łóżku zupełnie nie przypadło do gustu. Stanowczo wolę ramię Statecznego... a nawet ewentualne nocki z Okruchem między nami, kiedy to, zdawałoby się małe, Stworzonko rozpycha się i próbuje zrzucić nas na podłogę.
W tym samym czasie przygarnęłam na parę dni kociaka. Kocię na oko dwumiesięczne (ale oko do określania wieku mam słabe - zarówno zwierząt, jak i ludzi). Zdawałoby się - sama słodycz. Zwierzę szybko zostało nazwane Tą Wszą i miałam ku temu powody - nie chodzi o zasiedlenie jego sierści przez insekty, a o wyjątkową skoczność i upierdliwość, która Tę Wesz cechowała. Owszem, szybko nauczyła się zasad panujących w statecznym domu... wiedziała, że kiedy Stateczna śpi, to naprawdę nie powinno się rzucać na jej palca u nogi, który niefortunnie wystaje spod koca i kusi... ani że nie ma sensu atakować o pięć kilogramów większego Kota, który znużony - zdawałoby się od niechcenia - machnąwszy łapą sprawił, że Ta Wesz przeleciała przez pół mieszkania.
Nie ma też sensu kradzież jedzenia - czy to Kota, czy to Statecznej... ani wchodzenie pod prysznic, który chwilę wcześniej opuściła, bo wciąż jest tam mokro, a potem mokre są łapki.
Och, jaka słodycz, patrzy jakby chciał się przytulić...
... albo i nie.
Na górze duże, na dole małe... czy jakoś tak to szło.
Jakie niewinne oczęta... tyle, że nie.
Ta Wesz już opuściła nasze mieszkanie... Zaczęłam się do niej mocno przyzwyczajać, ale alergia nieustannie sprowadzała mnie na ziemię i zapchanym nosem oraz dusznościami utwierdzała w przekonaniu, że stanowczo nie powinnam mieć w domu dachowca o standardowej, uczulającej mnie sierści.
Z milszych niespodzianek - Stateczna dostała dziś od Babci (w zasadzie z okazji/przy okazji Babcinych urodzin) sukienki. Nie byle jakie sukienki, bo Babciowe! Obydwie mają już ponad czterdzieści lat - jedna uszyta osobiście przez Babcię, a druga kupna (co nie odbiera jej uroku). Rozmiar akuratnie na Stateczną, przeróbki zbędne. Są piękne, ale wymagają odświeżenia (jednak naście lat nie były wyjmowane z szafy i czas pozostawił na nich ślady w postaci choćby pożółknięć), więc póki co zdjęcia tkanin:
Ta z lewej uszyta Babcinymi rękami.
Żeby nie było, że Stateczna zapomina o Okruchu swym kochanym - proszę bardzo, Okruch miał swój przydomowy basenik w muszli...
... i ochoczo z niego korzystał.
Poza tym rośnie jak na drożdżach, pięknie radzi sobie w żłobku i powoli zaczyna do nas przemawiać, ale o tym już w kolejnym poście.