sobota, 31 sierpnia 2013

O takich, co na modzie się nie znali...

Pisałam już o Psie, którego odchyły od normy są tak częste, że właściwie bardziej nas dziwi jego względnie normalne psie zachowanie, niż wymysły maści różnej.
Otóż podczas jednego z pobytów na działce (jakoś tak się przyjęło, że tak się mówi o domu teściów) Rodia zagubił obrożę. Ktoś mu zdjął, kiedy wytytłał się w zdechłym krecie albo innym truchle i zapomniał założyć, a potem obroża zaginęła. Wróciliśmy do miasta i chociaż i tak Psies za blokiem najczęściej biega bez smyczy, to jednak obrożę choćby z przyzwoitości wypadałoby mieć. Tak więc dziś podjechaliśmy do pobliskiego zoologicznego - oczywiście z Rodionem, żeby mógł przymierzyć, bowiem jego szyja jest tak mikra, że mało która smycz z niej nie spada (za szczeniaka szelki dla szynszyla były dla niego za luźne i musiał do nich dorastać...) i dlatego muszę go zabierać na zakupy. Pierwsze cyrki w postaci trzęsienia się niczym galaretka odstawił tuż po przekroczeniu progu sklepu - no ale może skojarzył zapach z weterynarzem, kto go tam wie.
Obroża została wybrana, zakupiona i założona.
Nam się podoba - czarna, jakieś tam małe wytłoczone psie łapki i kółeczko z miejscem na imię psa.
Rodion natomiast jest wyraźnie niezadowolony z zakupu, chyba mamy inne gusta, a już na pewno nie znamy się na Psiej modzie i obowiązujących obrożowych trendach. Okazuje się, że Rodia wstydzi się chodzić w nowej obroży i okazuje to między innymi tak:


Zasłania się jak może, chowa się za firanką, przemyka pod kanapą i zachowuje się jakbyśmy go świeżo obstrzygli. Na szczęście więcej traumy w tym roku nie przewidujemy - kolejne skracanie sierści na majówkę, teraz niech nabiera kłaków na sezon jesienno-zimowy.

W temacie zwierzyny pozostając... Jakoś tak wyszło, że przeprowadziliśmy remanent w akwarium (jestem dumną posiadaczką 30l zbiornika). Oddałam Tacie ponad dwadzieścia gupików, które nie wiadomo kiedy się namnożyły, a libido i zdolności mają takie, że króliki niech się chowają. Obraziłam się na ten gatunek i postanowiłam w ramach jesiennych porządków zmienić gwardię. Poszłam po rybki (udało się wybrać trzy jakieś takie żółte i dwa kiryski pigmeje), a wróciłam również z żabkami... pięć malutkich żabek, ale łajzy nie kumkają ;-)





A tu z bliska



I na koniec ciekawostka! Na spacerze z Mamuśką zaszłyśmy do "chińskiego sklepu" zobaczyć co tam mają ciekawego... okazało się, że chyba wszystko. Nie będę polecała żadnych produktów, za to stanowczo nie polecam paskudztwa, które wydawało się być zszywaczem.
Chodzę sobie, oglądam co mają na półkach, macam co poniektóre przedmioty - zastanawiając się do czego służą (a było nad czym dumać) i w oczy rzuciło mi się coś, co wyglądało na podręczny dziurkacz/zszywacz czyli coś czego koniecznie-potrzebuję-na-już, ale zawsze zapominam kupić... wzięłam więc do ręki i (głupia!) ścisnęłam. Prąd, który przeszedł po ręce sprawił, że podskoczyłam wystraszona. Na litość! Całe życie unikam spięcia z prądem, groziłam ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu kolegom w podstawówce, którzy robili sobie jakieś takie prądo-kopiące maszynki z fragmentów zapalniczek, a tu sama się nadziałam! Ręka mi zdrętwiała, palce mrowiły i generalnie poczułam, że jestem ranna i nieszczęśliwa.
A wiecie jaka była moja druga myśl (pierwsza zbyt niecenzuralna i luźna, żeby ją tu cytować)? Żeby kupić i dać szanownemu Małżonkowi do pracy, jako poręczne urządzenie przydatne każdemu urzędnikowi... zakładam, że gdybym wrzuciła mu to do teczki to w biurze niewiele myśląc ścisnąłby w ramach sprawdzenia, czy dziurkacz działa (nie zastanawiając się, co właściwie tam robi) ;-)
Ale chyba się starzeję, bo stwierdziłam, że szkoda mi go i odeszłam od półki zerkając jedynie krzywo na podłe ustrojstwo. Oto ono (sama teraz się dziwię jakim cudem od ściskania nie zniechęciło mnie zdjęcie na pudełku - minus dziesięć punktów do instynktu samozachowawczego):


Ps. Wszystkim blogującym z okazji dnia bloga wielu pomysłów, lekkiego pióra (klawiatury?) i wielu aktywnych czytelników :-)

środa, 28 sierpnia 2013

Jędza, wiedźma, hetera...

Mam swoje miejsca w sieci do których zaglądam regularnie. Jednym z takich miejsc jest pewne forum dla kobiet, którego tematyka kręci się wokół starań, ciąży i macierzyństwa. Liczne grono kobiet, a każda ma własną wizję świata, pracy, małżeństwa, rodzicielstwa. Nie raz i nie dwa da się zauważyć spięcia o najróżniejsze sprawy- nawet te codzienne, nie budzące na co dzień kontrowersji. Zauważyłam jednak kwestię w której zatrważająca liczba userek jest ze sobą zgodna - t e ś c i o w e. Teściowe, jak się okazuje, są tematem ponad podziałami... tematem, który potrafi połączyć we wspólnych wywodach nawet te nie darzące się sympatią użytkowniczki.
Gdyby z postów większości dziewczyn spróbować utworzyć słownikowe hasło "teściowa" brzmiałoby ono mniej więcej tak:

TEŚCIOWA

Pochodzenie: Stwór rodem wyjęty z demonologii ludowej. Jego pierwiastek w mniejszym lub większym stopniu drzemie w każdej (nawet tej na pierwszy rzut oka uroczej) matce męża. Bywa, że teściowa ukazuje swoje paskudne oblicze dopiero po ślubie, są jednak potworzyce tak wielce okropne, że ich prawdziwa postać jawi się już na pierwszym rodzinnym spotkaniu narzeczonych.

Wygląd zewnętrzny: Typ pierwszy - zazwyczaj brzydka niczym noc listopadowa. Charakterystyczne są dla niej zupełnie nie pasujące do figury oraz wieku ubrania. Włosy w nieładzie, paznokcie zaniedbane, cera ziemista, zapach odrzucający i odbierający apetyt. Zaniedbana teściowa zwykle czepia się synowej, że ta "zbytnio się pindrzy" i "przejmuje jedynie swoją powierzchownością" zamiast dbać o swego małżonka, tj. ukochanego synka potworzycy.
Typ drugi - jest jednak odsetek teściowych, które wyglądają więcej, niż przyzwoicie - potrafią się ubrać, nie wydzielają nieprzyjemnej woni, używają drogich perfum i zawsze znajdą czas na zadbanie o siebie. Wyglądają na mniej lat, niż w rzeczywistości mają na liczniku. Należy wyjątkowo wystrzegać się tego typu maszkary - w niezwykle dobitny sposób dają one do zrozumienia, że synowa jest zaniedbana i albo zadba o siebie, albo małżonek porzuci ją dla lepszego, nowszego i bardziej komfortowego modelu. Przykładowe zwroty do synowej: "dziewczyno, jak ty wyglądasz? i ty chcesz tak pokazać się z moim synem? jesteś gruba, zrzuć te kilogramy, nie jedz tyle".

Charakterystyka: Cechuje je brak wyrozumiałości, egoizm, brak empatii, nadgorliwość, wyjątkowy subiektywizm, wredota, brak ogłady, cięty język, głupota, średniowieczne poglądy na temat macierzyństwa oraz małżeństwa. Nie reagują na żadne argumenty, nie podejmują dyskusji - za to ochoczo podejmują tyrady. Porozumiewają się z synem za pomocą pieszczotliwych zwrotów, natomiast do synowej wytworzyły język ulokowany pomiędzy pochrząkiwaniem, burczeniem, chrypą, a rykiem godowym niedźwiedzi. Są również teściowe władające językiem słodkim jak miód w którym jednak synowa zawsze wyczuwa gorzki posmak mocno trującego jadu. Teściowe cechują się również złymi intencjami, wymyślaniem życiowych problemów i symulowaniem chorób (w celu brania na litość synów) oraz wybitnymi zdolnościami w zatruwaniu życia synowych - warto dodać, że zawsze znajdą najmniej odpowiedni moment na wynalezienie najbardziej irracjonalnych i błahych powodów, dla który mąż ma zostawić żonę i pobiec do mamusi na ratunek. Na samą myśl o powiedzeniu do takiej "mamo" kobieta dostaje mdłości.

Dodatkowe informacje: złośliwie rozpieszczają wnuki, zupełnie nie znają się na opiece nad dziećmi. Starają się stawiać siebie ponad rodziców synowej. Zawsze trzymają stronę synka. Uważają, że lepiej gotują, a te najbardziej perfidne faktycznie gotują lepiej!

Tak mniej więcej prezentuje się szablonowa teściowa.
Można by rozpisywać się znacznie więcej na temat jej niecnych występków, ale chwilowo odpuszczę. Zastanawia mnie tu kilka kwestii, a najbardziej ta jedna: jakim cudem wychowały one swoich synów na tyle, że kobiety postanowiły się z nimi związać? Czy to po prostu niebywałe szczęście? No bo przecież "czym skorupka za młodu..." a tu jednak skorupka oporna - mąż fajny, teściowa podła?
Oczywiście część kobiet żali się zarówno na mężów jak i na teściowe, ale to chyba już wybitny pociąg do umartwiania, skoro widząc te okrutne wady wciąż się za nich brały.

Jest jednak chyba bardziej mityczna postać, biały kruk, osobliwość, unikat... i otóż moi drodzy nie kto inny jak JA jestem szczęśliwą "posiadaczką" takiego oto wyjątkowego cudu jakim jest c u d o w n a teściowa.

Och moja Teściowa... dopiero co mieszkałam z nią dwa tygodnie podczas których tydzień miała urlop, więc spędzałyśmy ze sobą całe dnie.
Ale po kolei.
Mama Małżonka jest kobietą z klasą. Jest pełna empatii, wyrozumiałości i ciepła. Od pierwszych chwil stara się, żebym czuła się jak członek rodziny.
Mama M. zawsze trzyma moją stronę - kiedy nie mam racji również... W takim przypadku ewentualnie szepnie mi na ucho, że może jednak warto przemyśleć swoje stanowisko - przy Małżonku zawsze jest za mną.
Uwielbiam chodzić na zakupy z Teściową. Ona lubi chodzić na zakupy ze mną. Doradzi, posiedzi ze mną w przymierzalni, negocjuje zniżki.
Lubi dawać mi prezenty - wiele fajnych ciuchów zawdzięczam wspólnym wypadom na miasto. Świetnie gotuje. Ma piękny ogród. Potrafi słuchać. Lubi rozmawiać przez telefon - jak ja. Kiedy mam dzień lenia jeszcze utwierdza mnie w przekonaniu, że powinnam odpoczywać i że w stu procentach należy mi się relaks. A teraz uwaga, o zgrozo - mam darmowy numer do Teściowej i przy dobrych wiatrach rozmawiam z nią codziennie chociaż pięć minut!
Widzimy się raz w tygodniu. Swobodnie mówię do niej Mamo, a ona do mnie Córciu, bądź zdrabniając moje imię.

To tylko część niewątpliwych zalet Mamy M.
Myślę, że cały fenomen naszej relacji nie jest tylko zasługą charakteru, czy osobowości mojej Teściowej... Klucz leży we wzajemnej wyrozumiałości i kompromisach jakie podejmujemy na co dzień.

Wiadomo, że Teściowa nie jest zadowolona ze wszystkich naszych wyborów, czy też ja nie akceptuję wszystkich jej pomysłów. Mamy spięcia na płaszczyźnie wychowania Okrucha, budowy domu, organizacji imprez itd.
Większość kwestii załatwiamy za pomocą rozmowy i otwartości. Jeśli są kwestie, których nie chcę poruszać osobiście, bo uważam, że to dla mnie niezręczne, albo mogłabym wybuchnąć - rozmawiam ze swoim Małżonkiem i proszę go o przekazanie Mamie tego, czy tamtego od n a s jako małżeństwa - nigdy nie może zrzucić tego na mnie, bo nie po to proszę go o wsparcie, żeby robił jedynie za głuchy telefon. Po prostu on jako syn z natury ma większe "prawo" do zwrócenia uwagi swojej Mamie w niektórych delikatnych kwestiach, a ja jedynie mogę go ukierunkować, czy też rozpisać scenariusz takiej rozmowy ze wszystkimi ewentualnościami...

Tak sobie myślę, że dużym problemem relacji teściowa-synowa staje się sama synowa. Oczywiście, że są hetery...oczywiście, że czasami teściowe przeginają. Oczywiście, że są tak wredne baby, że mimo szczerych chęci nie da się z nimi dogadać. W wielu przypadkach są to jednak po prostu kobiety, których nie próbujemy zrozumieć i z góry traktujemy jako rywalki, a one siłą rzeczy tę rywalizację podejmują. Nie można zapominać, że to są matki naszych mężów, że mają swoje prawa, że mają swoje słabości i że jak będziemy uparte jak oślice i zawzięte w kontaktach z nimi to najprawdopodobniej potem nasze synowe będą czytały wyżej opisane przeze mnie hasło kiwając głową z pełnym smutku i nostalgii zrozumieniem.

A na koniec parę zdjęć z ogrodu Teściów, który niezmiennie mnie zachwyca. Ciężko się przestawić na picie kawy na małym balkonie po takiej przestrzeni i nie mogę się doczekać własnego zakątka na wsi :-)



A przy kawie towarzyszyły mi ptaki, ryby w oczku i rozentuzjazmowana psica:

piątek, 2 sierpnia 2013

Wsi uroki

Witam po „wakacyjnej” przerwie :-)
Teściowie wyjechali nad morze, my wyjechaliśmy do teściów i tak oto spędziliśmy dwa tygodnie na wsi. Zabrała się z nami Jagodowa rodzina, więc było tłoczno i wesoło. Trzy sztuki dorosłych chodziły do pracy, a mi przypadło siedzenie z naszymi dwoma chłopakami i gotowanie obiadków, więc stateczność w pełnym wymiarze. Nie powiem – było wesoło. Wesoło wesoło i wesoło ja-tu-zaraz-zwariuję…  Bo Czarek i Okruch razem, to mieszanka wybuchowa – raz wybuchałam śmiechem, a raz z nerwów ;-)

Mamy do opisania kilka przygód, ale na dobry początek taka z serii „uroki wsi”.

Siedzieliśmy sobie spokojnie w salonie. Czarek oglądał bajkę, ja karmiłam Okrucha.
Nagle nasz spokój przerwało solidne JEBUDU z efektem drżenia szyby. Zdążyłam zauważyć coś bliżej nieokreślonego, co rozpłaszczyło się na szybie i zaraz się po niej zsunęło… to coś miało skrzydła.
Pierwsza myśl „cholera, jakaś kaczka mi tu przyszła, zdechła i co ja z nią teraz zrobię?” - jakby co najmniej należało ukryć mocno niewygodne zwłoki. Z szoku wyrwał mnie Czarek:

Cz.: Ciociu, ciociu, coś się o nas rozbiło!

Podchodzimy do okna, patrzę, a tam na krześle leży coś dużego, brzydkiego i ogłuszonego.
Pokazuję Czarkowi naszego gościa przez szybę.



Cz.: Co to jest?
S.M.: Nie wiem dokładnie Czarciu, ale jakiś bażant, kuropatwa, czy inny ptasior...
Cz.: I co? Dlaczego on uderza w naszą szybę? Dlaczego leży? Co z nim zrobimy? Jak on tu wpadł…
S.M.  Nie wiem Cezary, ale biegnij szybko zamknąć furtkę od tarasu, bo zaraz pieski do niego przybiegną…
Cz.: I co?!
S.M. No nie wiem Kochanie, ale prawdopodobnie go przestraszą, albo dziabną, a z jego nerwami chwilowo chyba nie najlepiej...
Cz.: Ciociu, biegnę! Musimy uratować tego bakłażana! Na ratuneeeeek!

Bakłażant okazał się być perliczką, perliczka okazała się być żywą i po chwilowym oszołomieniu poszła sobie w siną dal nie przejmując się biegającymi psami. Może dlatego, że te psy to nasz pomeranian i niezrównoważony labrador teściów…? Oba co najwyżej mogły ją zalizać, albo uciec od niej w popłochu - takie oto cechują je mordercze zapędy i szalona odwaga.