środa, 19 czerwca 2013

Rudości.

Nadeszło lato, nadeszło słońce i wyblakło mnie. Ot, uroki rudych kolorów na moich włosach.
Natura dała mi poniekąd rudy charakter, ale nie dała odpowiedniego barwnika - i całkiem słusznie, bo Mama mogłaby się nieco nasłuchać od Taty, gdyby te ćwierć wieku temu położna pokazała mu przez szybę rudawego noworodka - więc w poczuciu uczciwości i alarmowania społeczeństwa o swoim usposobieniu sama poprawiam ten błąd.
W końcu znalazłam farbę, która oddaje jak trzeba moją osobę i z zadowoleniem prezentuję wyniki. Jednocześnie pokażę, co słońce i mycie włosów poczyniły z rudością poprzednią. 



A to farba, która mam nadzieję będzie się spierała nieco wolniej... choć nawet jeśli nie, to zapasowe opakowanie czeka w szafce, bo o dziwo jakimś cudem wystarczyło jedno, więc kolejny plus odnotowany :-)

Postaci nie takie drugoplanowe…

Mając na uwadze ostatnie wydarzenia, czyli kupę śmiechu nie tylko z własnego podwórka, postanowiłam przybliżyć Wam nieco moich przyjaciół, którzy  nie raz i nie dwa (a po raz pierwszy za chwilę) zagoszczą na stronach tego bloga.
Jagoda to wielce stateczna, nadludzko pedantyczna, niezmiernie marudna i mocno blond, ale jeszcze bardziej kochana istota. Jest szczęśliwą posiadaczką mężczyzn dwóch, a mianowicie Tomasza, który jest młodszą (o lat 12) wersją Małżonka mojego (choć w „męskiej logice” idą łeb w łeb zadziwiając nas co i rusz… ) oraz Czarcia. Czarciowi można by poświęcić bloga osobnego, taki to wulkan energii i źródło inspiracji. Mój ulubieniec, stwór cudowny, który jakimś cudem niewyparzony język ma po ciotce Statecznej. Pewnie okres wspólnego stadnego pomieszkiwania wakacyjnego wpłynął na to, że ironię ceni sobie już od pierwszych lat życia, których obecnie ma 4, a posługuje się nią co najmniej od półtorej roku, co odczułam na własnej skórze. Uroku osobistego mu nie brakuje, o czym już za chwilę.

[Z braku inwencji twórczej Jagoda mianowana zostaje J., a Tomasz T. i w tej formie będą się tu pojawiać, bo nie ma co nadużywać znaków ;-)]

Czarcio podrywacz.

Cezary choruje, więc J. zabiera go do lekarza.  Kolejka, dziecię robi się znudzone, lecz wtem na horyzoncie pojawia się Ona - wyjątkowej urody chora dziewczyna, która zapewne mogłaby być Czarcia matką, jeśli porównamy ich wiekowo. Jednak cóż to za przeszkoda? 

Czarcio podchodzi do ławki na której siada Laska. Zakłada nogę na nogę, rękę zalotnie przewiesza przez oparcie ławki i zagaduje:
C: Cześć.
L: Cześć…- widzi co się kroi i ustawia się w tej samej pozycji, co amant.
C: Sama przyszłaś? – rzuca unosząc zalotnie brwi.
L: Tak.
C: Ja jestem z ciocią i mamą, pilnują mnie… - tu Cezary przewraca oczami.
L: O…
C: Chora jesteś?
L: tak…
C: Ja też, ekhe ekhe ekhe…  - pełna symulacja kaszlu z efektem śliny w stronę wybranki.

I tu niestety nadeszła kolej obiektu westchnień, więc podryw nie został sfinalizowany… Czmychnęła czym prędzej, a Cezary został sam na sam z pierwszym nieudanym rwaniem na koncie :-D

Inna rozmowa miała miejsce na uczelni, kiedy J. jeszcze zdawała egzamin, a ja i Czarcio siedzieliśmy na stołówce. Cezary b. zainteresował się gniazdkami, czego stanowczo mu zabraniałam. Patrzę kątem oka - a on kiedy tylko sądzi, że nie widzę, od razu pcha rączki w kontakt... odwracam się więc i rzucam groźnie

S.M: Czarciu mam Cię na oku!
C: A jakbyś nie miała oka?

Jak na złość nie mogę sobie przypomnieć co lepszych kąsków, będę więc je spisywała na wyrywki i na bieżąco, bo szkoda puścić w zapomnienie pomysły tego dziecka ;-)

Na koniec jeszcze o T.
Aktualnie T. jest jednonogi, bowiem druga noga tkwi w gipsie po kolano (i w związku z tym się nie liczy) - efekty zdrowego sportu i zgrabnego kopniaka podczas treningu jakichś tam pasjonujących sztuk walki, które ćwiczy - i z braku lepszego zajęcia głównie śpi. Czasami jeszcze śpi, a w wolnych chwilach, kiedy znuży go do ciągłe spanie żąda pożywienia i przymierza się spania.
J. zmuszona uzupełnić zapasy postanawia wyjść do sklepu. 

J: Tomek obudź się, idę do sklepu przypilnuj Czarka.
T: Yhm...
J. [nakładając buty]: Tomek obudź się, ja już idę, musisz popatrzeć na małego...
T: Wstaję...
J. [wracając się po pieniądze]: Tomek no obudź się, ja już idę, pilnuj dziecka!
T. [podnosząc się nieco]: Okej, okej... już nie śpię.
 
J. idzie na zakupy, stoi swoje w kolejce, wraca umiarkowanym tempem do domu... od jej wyjścia minęła jakaś godzina. Zagląda do pokoju, a T. śpi.
 
J: Tomek! 
T: [oburzony] No już, już, naprawdę nie śpię, możesz w końcu wyjść do tego sklepu!

Cóż.