niedziela, 7 września 2014

Szwajcarskie wakacje czas zacząć, czyli poznajemy Ciocię Bu.

Czas na dalszą relację z naszych wakacji!
Jak już wspominałam w ostatnim poście - podróż była dość intensywna, ale muszę przyznać, że i całkiem krótka. Wyruszyliśmy z domu w okolicy trzynastej, a samochód odstawiliśmy na parking w okolicy siedemnastej. Dwie godziny na lotnisku zleciały naprawdę szybko, a sam lot to już czysta przyjemność, bo Okruch zasnął jak tylko samolot oderwał się od ziemi.
Kryzys nastąpił po wylądowaniu w Zurychu.
Jak na nasze dziecię było już późno. W domu spałby w swoim łóżeczku już od około dwóch godzin, a tu nagle obudził go hałas na lotnisku, przy odbieraniu bagażu. Kiedy otworzył oczy raziło go silne światło, dookoła mnóstwo obcych ludzi, harmider. Dłuższą chwilę potrwało, zanim udało nam się go uspokoić. Przez moment nie chciał być na rękach i zdezorientowany rzucał się tak, że musieliśmy go postawić na podłodze, gdzie kontynuował krzyki. W końcu Statecznemu udało się go przytulić i nieco uspokoić. Kiedy już nieco się rozbudził wyszliśmy do czekających na nas gospodarzy - Cioci Bu i Wujka Aaa (o tym skąd te określenia już za chwilkę). Kolejny atak złości miał miejsce w samochodzie - Okruch był mocno zaniepokojony, że wsadzamy go do nieznanego mu auta, obcego fotelika, a z przodu siedzą jacyś ludzie. Cały czas tłumaczyłam mu co się dzieje, gdzie jesteśmy i że wszystko jest w najlepszym porządku, ale Dziecię zajęte było wyrażaniem swojego niezadowolenia. Na szczęście udało się usadzić go w foteliku. Kolejny plus, że nasi przyjaciele mieszkają w niewielkiej odległości od lotniska i już po parunastu minutach siedzieliśmy przy stole czekając na kolację. Tutaj Okruch znacznie się rozluźnił. Podejrzewam, że rozbudził się, zaczął kojarzyć co się dzieje i mając nas na oku zwiedzał salon. I jakimś cudem udało nam się go ponownie uśpić zaraz po (pysznej) kolacji, jakoś w okolicy północy - wszyscy zresztą byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy nieco odpoczynku.

Pierwszy dzień upłynął nam na rozpakowaniu i poznawaniu mieszkania. Okruch miał czas pochodzić po wszystkich pomieszczeniach, porozglądać się i wybadać, gdzie są miejsca, w których będzie mógł się najlepiej bawić...

Pierwsze, co pokazaliśmy Okruchowi to szafeczkę z zabawkami, sam odnalazł tak wspaniałe miejsca zabaw jak wanna, krzesło i biurko, czy balkon.

Gosia poszła do pracy, a my mieliśmy czas, żeby nieco się ogarnąć.
W ciągu dnia odwiedziła nas ze swoją podopieczną (jest nianią) i zabrała na pobliski plac zabaw.

 Domek ze ślizgawką wyjątkowo spodobał się Okruchowi.

I tu muszę wyjaśnić skąd wzięła się Ciocia Bu.
Z Gosią, z racji odległości, kontaktujemy się głównie przez Skype. I stamtąd kojarzył ją Okruch. Jego ulubioną zabawą z ciocią-z-monitora było chowanie się poza zasięg kamerki i wyskakiwanie z okrzykiem "bu"... wtedy Gocha podskakiwała z piskiem, a Dziecię zaśmiewało się w głos. Już pierwszego dnia przypomniał sobie tę zabawę i zaczął Gochę straszyć. Od tej pory na pytanie "gdzie jest Ciocia?" czy prośbę "zawołaj Ciocię" najpierw podchodził do niej i wołał "bu"... szybko okazało się, że to nie tylko zabawa, ale i określenie, jakie Gosi przypisał.
Nie wiedzieć czemu jedynie Wojtka (męża Gosi) straszył od początku chrapliwym okrzykiem "aaaaa"... i jak nietrudno się domyślić nowy Wujek bardzo szybko stał się Wujkiem Aaa.
Kiedy tylko Okruch przypisał im pewne cechy i co nieco wybadał na ile może sobie przy nich pozwolić zaakceptował w pełni nowe miejsce i bawił się niesamowicie...

 Z Wujkiem Aaa wspaniale oglądało się Tutitu o "pojazdach specjalnych"...

A o tym co działo się przez kolejne dni opowiemy jutro. Słowo daję, że miałam plan pięknie zmieścić wszystko w jednym poście, ale Okruszysko bardzo ciężko przechodzi ząbkowanie (dolne dwójka i trójki) i już wylądował w naszym łóżku, gdzie wybudza się ciut mniej, niż w swoim. Coś mi się wydaje, że czeka nas ciężka nocka, więc po resztę opowieści wakacyjnych zapraszam jutro.

A dziś dobrej i spokojnej nocy szczególnie rodzicom ząbkujących pociech!

1 komentarz: