wtorek, 8 października 2013

O czasie słów kilka.

Zastanawialiście się kiedyś nad fenomenem upływu czasu? A dokładnie nad tym, że czas w jakiś podstępny i niecny sposób zwykł inaczej upływać kobietom, a inaczej mężczyznom…?
I nie mówię tu o jakże nieuczciwym i podłym fakcie, że czas na większość z nas działa mniej korzystnie, niż na płeć przeciwną i że przeciętna czterdziestolatka w zestawieniu z czterdziestolatkiem w konkursie zmarszczek z łatwością wychodzi na prowadzenie, a jeśli nawet mężczyzna ma ich więcej, to jakoś na nim prezentują się sympatyczniej...

Nie chodzi mi również o „jeszcze pięć minut” (wymienne na „już idę!” wypowiedziane koniecznie poirytowanym tonem), na które mój Małżonek ma alergię i podczas których rozsiada się wygodnie w fotelu, bądź jeśli bardzo nagli nas czas drepcze za mną krok w krok i nękając o szybsze ruchy dopytuje dlaczego te pięć minut trwa już piętnaście i ile jeszcze, bo zaraz coś go trafi i nie będzie to nagły przypływ miłości.

Nie mam na myśli poddawanego różnorodnej interpretacji „będę jakoś po północy” – kiedy ja rozumiem, że Małżonek będzie w domu już pięć po tejże, natomiast on zjawia się bardzo uradowany o godzinie dajmy na to drugiej i przecież to również jest po północy i dlaczego ja się czepiam!

Mam na myśli jak płynie czas przy domowych obowiązkach i ile w danym czasie jest zdolne zrobić każde z nas. I nie, drogie Panie, nie chodzi tu o nieporadność rodu męskiego – otóż to wina czasoprzestrzeni, która wygina się jak lubi i zwykle na niekorzyść Panów! Przykłady z domowego podwórka – bez liku.

Wychodząc z domu proszę Małżonka o zrobienie paru drobiazgów.

SM:[jedną nogą za progiem]: I jeszcze jakbyś mógł, to weź sprzątnij ze stołu, wstaw naczynia, schowaj zabawki i ogólnie ogarnij jakoś kuchnię...
M:[wynurzając się niechętnie z nothing boxa]: Dobrze kochanie, ogarnę.

Kiedy wracam okazuje się, że a i owszem, stół jakby przetarty, zabawki skumulowane w jednym, acz niekoniecznie właściwym miejscu, a bajzel kuchenny zrzucony w kupki i zepchnięty ze strategicznych miejsc (kupka naczyń w zlewie, kupka obierków na blacie, kupka okruszków w innym miejscu) aby dało się zrobić kanapki. Ręce mi opadają, zakasuję rękawy i zabieram się do roboty – wzdycham, zamiast warczeć, bo mój błąd, powiedziałam to słowo! Poprosiłam „ogarnij”, co w słowniku Małżonka oznacza „pokaż, że ruszyłeś zad z kanapy, ale możesz się nie przemęczać, w sumie i tak idziesz zrobić herbatę, co ci szkodzi” i mam tego świadomość, bo przecież nie raz i nie dwa prowadziliśmy... hm... żywe dyskusje na ten temat.
Pomijam fakt, że robiąc tę nieszczęsną herbatę spokojnie posprzątałabym cały bałagan zanim ta zdążyłaby się dobrze zaparzyć!

Kiedy nadchodzi czas układania Okrucha do snu dzielimy się obowiązkami. Lubię go kąpać i bawić się z nim w wodzie, ale kiedy chcę oszczędzić czasu na sprzątaniu to osobiście idę robić kaszę i szykować wszelkie rzeczy, a Małżonek siedzi z nim w łazience. Dlaczego?
Otóż kiedy Okruszysko pluska się w najlepsze ja przygotowuję mu piżamkę, witaminki, kosmetyki, łóżeczko, składam zabawki, przecieram blat stołu (idiotyczny szklany blat w stoliku kawowym z miliardem odcisków palców, paszczy i pożywienia), robię kaszę, sprzątam kuchnię, nie raz i nie dwa zdążę jeszcze zrobić nam kawy i opróżnić/napełnić zmywarkę...
Jeśli to M. zajmuje się robieniem kaszy to poza przygotowaniem kosmetyków udaje mu się jeszcze zrobić w kuchni bajzel.

Kiedy Małżonek zabiera Okrucha na spacer ja sprzątam cale mieszkanie i zadowolona z roboty siadam z kawą przed komputerem/książką/gazetą... kiedy zostawiam M. Samego w domu prosząc o wykonanie listy podstawowych czynności i esemesuję z nim jak mu ta ciężka orka idzie okazuje się, że w czasie potrzebnym mi do sprzątnięcia całego mieszkania on dopiero dopija kawę, ustala plan działania, bądź walczy z jakąś początkową fazą odgruzowania przestrzeni.

To tylko kilka przykładów, a każdy kiedyś kończył się którymś z poniższych dialogów:

SM: Dlaczego tego nie zrobiłeś?
M: Zabrakło mi czasu...

SM: Przecież prosiłam cię wyraźnie, żebyś jeszcze rozwiesił pranie!
M: Co ty sobie myślisz, że ja mam motorek w tyłku? I tak ledwie się wyrobiłem.

SM: A co ze wstawieniem zmywarki?
M: No chyba sobie żartujesz, miałem tylko godzinę/dwie/pięć i jak niby miałem się wyrobić?

Morał z tego taki, że czas wyraźnie sprzyja kobietom – gdy Małżonek wykonuje domowe czynności najwyraźniej przyspiesza jak szalony, wyraźnie się kurczy, żeby mężczyzna musiał się nasłuchać, jaki to jest niegramotny i powolny...
Natomiast kiedy ja zabieram się za te same czynności czas zatrzymuje się, bądź bardzo zwalnia, żebym mogła spokojnie wszystko zrobić, a potem chodzić i wymądrzać się przed niczemu nie winnym i pełnym dobrych chęci Małżonku.

Jako ciekawostkę dodam, że Pan Domu nie uznaje ścierania kurzy jako elementu sprzątania... kurz zasadniczo jest niewidoczny, malutki taki, czy ktoś tak naprawdę widział to na oczy, czy baby to sobie wymyśliły? Niebawem sama uwierzę, że to moja imaginacja wynikająca z nadmiaru wolnego czasu, który przecież na moją korzyść rozciąga się niebotycznie.

Ale czy mogłabym mieć jakiekolwiek pretensje do Małżonka mego, skoro po otrzymaniu premii rzekł do mnie:

M: Kochanie, idź dziś kupić sobie nową torebkę! 

Rzeknie ktoś, że podejrzane, że może zdradza, że planuje się pozbyć, że knuje... Kto tam mężczyznę wie? Grunt, że w tak przyjemnych okolicznościach!

Ps. Małżonek Szanowny uraczył mnie wczoraj całkiem romantycznym komplementem:

M: Wiesz, jesteś najlepszym dożywociem jakie mogło mi się trafić!

9 komentarzy:

  1. Oni po prostu dostają zegarki z innej firmy niż my, cała filozofia :))) U mojego boję używać słowa "pranie" bo skutki mogą być opłakane już po wyjęciu z pralki ciuchów, a jak jeszcze zabierze się za wieszanie to tragedia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem facetem, a mój M. ma sporo kobiecych cech. U nas czasoprzestrzeń działa odwrotnie, gdy ja tworzę plan działania, mój Ukochany zdąży ogarnąć pół domu. Gdy ja dopijam kawę, nad listą zadań, On juz kończy mycie podłóg. Za to ja działam systematycznie, On chaotycznie (bo niby jak by mogło być inaczej bez listy) i tej wersji będę się trzymać, mimo, ze mi sprzątanie zajmuje pół dnia, a Jemu dużooooooo krócej.
    Z jednym się zgodzę. Mężczyźni nie uznają istnienia kurzu. Dzisiaj kolejny raz tego doświadczyłam. Oooooooooo matuchno, ile kurzu na drzwiach, na krzesłach - to ja, On - gdzie Ty to widzisz? Tam nic nie ma :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tego problemu. Od dawna sprzątamy razem, a i bywa, że mąż sam zakasa rękawy i powiesi pranie pozwalając małżonce dopić spokojnie kawę. Czasami denerwuje mnie tylko, że chociaż mężczyźni są wzrokowcami to pewnych rzeczy wcale nie widzą. Mój uznaje kurz, ale na meblach. Coś takiego jak kurz na ramkach, parapetach, kaloryferach, kontaktach, drzwiach to raczej nie istnieje. Kurz jest bowiem tylko na dużych płaskich powierzchniach. No i czasami trzeba mu pokazać palcem, albo fochnąć pt. "zmywarka sama się nie opróżni" lub "worek ze śmieciami to chyba zaraz sam wyjdzie ewentualnie muchy wyniosą". Działa oczywiście, ale ideałem byłoby gdyby sam widział takie rzeczy. Poza tym nie mogę narzekać, bo od obowiązków domowych i zakupów nie stroni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm u nas nie ma problemu z tym, że on ma posprzątać (bo sprząta jak mu powiem co ma zrobić, pomóc) - tylko mnie zadziwia ten czas wykonania zadań.
      Inna sprawa, że ja uwielbiam sprzątać i że jestem bardzo marudna, kiedy ktoś u mnie robi to inaczej (np. po remoncie, kiedy byłam w ciąży, robiła mi porządki moja przyjaciółka) i dobrze, że nie widziałam, choć sprzątnęła idealnie, bo pewnie miała bym chęć palcem pokazywać co i gdzie i w jakiej kolejności. To samo jest z M. - on się zabiera w pierwszej kolejności za stół, a ja wolę zaczynać od komody... :-) i to mnie już drażni! Albo odkurza nie od tego pokoju, naczynia nie od tych co trzeba wyjmuje, taki marud ze mnie :-)

      Usuń
  4. jeszcze się nauczy, kwestia czasu
    albo i nie, mój się nie nauczył przez 30 lat ale mam nadzieję

    OdpowiedzUsuń
  5. POjęcie czasu u facetów jest bardziej względne niż teoria względności;)

    OdpowiedzUsuń
  6. U nas niestety to chyba ja mam kłopoty ze wzrokiem (przynajmniej taka jest moja teoria) bo T. widzi każdy kurz, łącznie z tym na kontaktach - ale skoro On go widzi ale nie umie napełniać/opróżniać zmywarki (ba! nawet nie wie gdzie leżą poszczególne kuchenne akcesoria) to niech wyciera kurze (w końcu ja ich nie widzę ;) )
    A co do innych spraw ... to nieraz słyszałam "Bo Wy kobiety to macie taki dryg a karmienie, pranie zmywanie to takie babskie sprawy". Pogodziłam się, niech i tak będzie, nie muszę za to martwić się o palenie w piecu/kominku, sprawy związane z samochodami i inne "męskie" zajęcia.
    Mówisz, że to podejrzane z tą torebką ... muszę się zastanowić bo "dostałam" ostatnio na buty :)))

    OdpowiedzUsuń