piątek, 15 sierpnia 2014

Relaks, kocięta i różowe skarpetki.

Po długiej przerwie wracamy!
Stateczne dni upływały naprzemiennie beztrosko i zupełnie przytłaczająco.
Mam zamiar skupić się na tych pierwszych chwilach, bo od czego są wakacje, jak nie od przyjemnego spędzania czasu?

Tak więc sierpień rozpoczął się Statecznymi urodzinami.
W związku z tym, że Stateczny ostatnimi czasy nie wykazywał się jaką szaloną pomysłowością postanowiłam podpowiedzieć mu, że może by tak bransoletka...

S: Nie wierzysz w mój gust i pomysłowość?
SM: Wierzę, ale ostatnio troszkę mało romantyczny jesteś i boję się, że się nie wysilisz i dlatego sugeruję...
S: Będzie kara!

Nadeszły urodziny.
Dostałam karne skarpetki.
Karnie różowe. 

Czym zresztą niezwłocznie pochwaliłam się na Statecznym fejsbuku...
Pocieszałam się również, że jest róż, więc w zasadzie i romantyzm, nie?

Jak się okazuje nie przy każdym mężczyźnie działa teoria "jak mu powiem, to się ucieszy, że ma problem z głowy". Przyjaciółka wygadała się potem w tonie karcącym, że Stateczny a i owszem planował kupno właśnie tej bransoletki i odbył już z nią stosowne konsultacje, ale przecież musiałam wszystko zepsuć, no to mam!

Kolejne dni upływały nam dość monotonnie (dla Statecznego w pracy, dla Statecznej przy książkach do obrony, a Okruchowi w żłobku) i rodzinnie. 

 

Wszystkie możliwe chwile spędzaliśmy (i spędzamy) u Dziadków Okrucha, na świeżym powietrzu. Stateczna nawet ten czas pożytkuje na przerabianie materiału. 


Trochę podokuczaliśmy swoją obecnością rodzinie, przyjaciołom i znajomym.
Korzystaliśmy z zaproszeń na grille i wycieczki. Jak choćby zaproszenie od Pragmatyka, gdzie zakochaliśmy się w uroczej okolicy... 

 Piękne widoki...

 Sprytne boćki (pierwszy raz widziałam je z tak bliska...)

 Ot - sielanka.

... i utwierdziliśmy w przekonaniu, że tak bardzo chcielibyśmy mieć swój dom i kawałek ogrodu!
Wiedzieliśmy to oczywiście już wcześniej i plany gdzieś tam się nam roją, czekają na dogodny moment... ale po takich wizytach człowiekowi strasznie ciasno robi się w blokowisku.

Poza tym Stateczna miała parę dni wolnych od swoich mężczyzn. 
Nie jestem pewna czy jakoś szczególnie się stęsknili, ale mi spanie samotnie w łóżku zupełnie nie przypadło do gustu. Stanowczo wolę ramię Statecznego... a nawet ewentualne nocki z Okruchem między nami, kiedy to, zdawałoby się małe, Stworzonko rozpycha się i próbuje zrzucić nas na podłogę. 

W tym samym czasie przygarnęłam na parę dni kociaka. Kocię na oko dwumiesięczne (ale oko do określania wieku mam słabe - zarówno zwierząt, jak i ludzi). Zdawałoby się - sama słodycz. Zwierzę szybko zostało nazwane Tą Wszą i miałam ku temu powody - nie chodzi o zasiedlenie jego sierści przez insekty, a o wyjątkową skoczność i upierdliwość, która Tę Wesz cechowała. Owszem, szybko nauczyła się zasad panujących w statecznym domu... wiedziała, że kiedy Stateczna śpi, to naprawdę nie powinno się rzucać na jej palca u nogi, który niefortunnie wystaje spod koca i kusi... ani że nie ma sensu atakować o pięć kilogramów większego Kota, który znużony - zdawałoby się od niechcenia - machnąwszy łapą sprawił, że Ta Wesz przeleciała przez pół mieszkania. 
Nie ma też sensu kradzież jedzenia - czy to Kota, czy to Statecznej... ani wchodzenie pod prysznic, który chwilę wcześniej opuściła, bo wciąż jest tam mokro, a potem mokre są łapki.

Och, jaka słodycz, patrzy jakby chciał się przytulić...

 ... albo i nie.

 Na górze duże, na dole małe... czy jakoś tak to szło.

Jakie niewinne oczęta... tyle, że nie.

Ta Wesz już opuściła nasze mieszkanie... Zaczęłam się do niej mocno przyzwyczajać, ale alergia nieustannie sprowadzała mnie na ziemię i zapchanym nosem oraz dusznościami utwierdzała w przekonaniu, że stanowczo nie powinnam mieć w domu dachowca o standardowej, uczulającej mnie sierści. 

Z milszych niespodzianek - Stateczna dostała dziś od Babci (w zasadzie z okazji/przy okazji Babcinych urodzin) sukienki. Nie byle jakie sukienki, bo Babciowe! Obydwie mają już ponad czterdzieści lat - jedna uszyta osobiście przez Babcię, a druga kupna (co nie odbiera jej uroku). Rozmiar akuratnie na Stateczną, przeróbki zbędne. Są piękne, ale wymagają odświeżenia (jednak naście lat nie były wyjmowane z szafy i czas pozostawił na nich ślady w postaci choćby pożółknięć), więc póki co zdjęcia tkanin:

Ta z lewej uszyta Babcinymi rękami.

Żeby nie było, że Stateczna zapomina o Okruchu swym kochanym - proszę bardzo, Okruch miał swój przydomowy basenik w muszli...

... i ochoczo z niego korzystał.

Poza tym rośnie jak na drożdżach, pięknie radzi sobie w żłobku i powoli zaczyna do nas przemawiać, ale o tym już w kolejnym poście.

2 komentarze:

  1. Witaj, przypadkowo natrafiłam na blog. W mojej głowie roi się by przygarnąć kota lecz alergia dzieci głownie na pyłki ale też jakiś znak na kota na testach wyszedł, mocno powstrzymuje mnie od tego zamiaru.Interesuje mnie czy ten Twój niealergizujący kot to kot syberyjski? Czy na testach wyszła Ci mocna alergia na kota? I po jakim czasie odczuwasz odczyn alergiczny na kota. Będę wdzięczna za odpowiedź praktyka w tej dziedzinie;) Katiuszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :)
      U mnie też początkowo wyszła zaledwie śladowa alergia na kota, ale po jakimś czasie od testów (rok, dwa) nagle kontakt z kociakami kończył się dla mnie opuchniętymi oczami, katarem, dusznościami, swędzeniem skóry. Jeszcze póki nie głaszczę kociaka, to nie jest tak źle... kicham i na tym się kończy. Ale ciężko mieszkać z kotem i go nie pogłaskać, czy nie natrafiać wszędzie na jego sierść.
      Przy tym małym kotku miałam wszystkie te objawy, natomiast od kilku lat mieszkamy z naszym dużym Kotem i objawów po prostu brak... tarmoszę go i miziam i nic.
      I tak jak napisałaś - to syberyjczyk.
      Mam znajomą, która po przyjściu w gości od razu potrafi określić, czy mają kota, bo zaraz zaczyna ją swędzieć skóra. Nie wiedziałam o tym, zaprosiłam ją na kawę i była w szoku, kiedy Kot wyszedł na środek pokoju - nie odczuwała żadnego dyskomfortu.
      Podejrzewam, że gdybym teraz zrobiła testy, to odczyn wyszedłby wyraźniejszy.
      Pozdrawiam :)

      Usuń