Ciepłe żaby (chociaż czy żaby mają czółki?), jakieś coś na przeziębienie, drzemka Okrucha i można odsapnąć.
No i tak oto zamiast tryskać entuzjazmem i energią, bo przecież jesień, nadchodzą drugie urodziny Okrucha i zaczyna się jakby nowy etap w Statecznym życiu - ja zaczynam dumać, że może naprawdę warto by było zgłosić się po jakiś zastrzyk energii, bo padam na paszczę. Okruch już niemal zdrowy i dokazuje, dba dobre Dziecię o to, żeby mamusia w żadnym wypadku nie zaczęła się nudzić i przypadkiem nie spoczęła na kanapie na dłużej niż półtorej minuty, a baterie mu się wcale nie kończą. I mimo zawziętej niechęci do nagłego rozwinięcia mowy potrafi się już kłócić - w końcu najpierw wykształcają się te najbardziej potrzebne do życia zdolności.
SM: Synu słowo daję, że jeszcze raz wyrzucić rzeczy z tej szuflady, a siądziesz na karę i nie zejdziesz z niej do wieczora!
O: [spoglądając na matkę z lekkim uśmiechem na twarzy] Nie.
Nie to było tak stanowcze, że poszłam sobie od niego w siną dal.
Dochodzę do wniosku, że po ponad tygodniu siedzenia w domu z chorym i ząbkującym Okruchem, kiedy w końcu on zdrowieje, a ja się rozkładam (co jest w naszym domu standardową sytuacją podlegającą już normie) moja silna wola maleje wraz z upływającymi dniami.
SM: Synu, na litość, zostaw tę suszarkę na pranie bo zaraz spadnie i będzie...
O: [patrząc na upadającą suszarkę wykrzykuje z radością, bijąc brawo] BABACH!
SM: W zasadzie nigdy tej suszarki nie lubiłam.
Nie chce mi się już otwierać paszczy i pouczać, a może by tak odpuścić sobie te uwagi, dopóki nie wejdzie na żyrandol?
W głowie kołacze mi się piosenka z jakiejś reklamy - "przyjdzie jesień i przyniesie przeziębienie..."
Nawet w reklamach czasem usłyszy człowiek coś prawdziwego.
Kawa, kawa, kawa... i nanki.
Wczoraj szukaliśmy kasztanów i Dziecię poznało nowe słowo:
SM: Synku może byśmy tak zaczęli wołać kasztanki, żeby nam się pokazały, co? Choć, będziemy je wołać na raz, dwa, trzy...
O: Nanko! Nanko!
A teraz idę szukać pomysłów na stroik jesienny z nankami w roli głównej.
Ach ten wszechobecny bunt. Moje dziecko ostatnio postanowiło zbić swoją mamę po buzi. Mówię do niego: "Gucio czemu mamę bijesz?" a on mi na to: "Do kąta cem". Pytam więc: "Chcesz żebym Cię postawiła do kąta?" w odpowiedzi dostaję: "TAK!". No i weź tu człowieku wychowuj, weź znajdź metodę na dziecko, a ono nawet z kary zrobi sobie zabawę. U nas na szczęście jesień nie obfituje w przeziębienia. Ostatnie zęby już sie pojawiają, na szczęście nie idą jakoś szczególnie trudno i objawowo. A gaulstwo mojego dziecka rozwinęlo się w kosmicznym tempie. Właściwie słyszymy od ludzi z zewnątrz, że z nim idzie się już dogadać, a myślałam, że tylko ja rozumiem co do nas mówi, a tu proszę.
OdpowiedzUsuńOkruch jest rozgadany, dużo pepla, ale najwięcej po swojemu (ja w zasadzie go rozumiem), a jeśli nie to używa określonej bazy słów... ale powoli do przodu, mam nadzieję, że nagle nam się rozgada i to już niebawem :D
UsuńA co do buntu... zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że to nie jest okresowa sprawa, to kwestia dziedziczna :D
Zdrówka Wam życzę i duuuuużo cierpliwości, której mi już zabrakło :/
OdpowiedzUsuńPrzyda się, dziękujemy!
UsuńMam nadzieję, że jeszcze odnajdziesz zapasowe pokłady cierpliwości :)