wtorek, 10 września 2013

Dlaczego [nie] lubię gości.

Przyjadą tacy z wielkiego miasta – Krakowa.
Prezenty przywiozą.
Podłogę zagospodarują na spanie, nie oczekując łóżka.
Jak by coś zjedli, to cokolwiek.
Jak już zjedzą, to im smakuje.
Kawę? To oni zrobią. Z pianką, pyszną.
Film? A na jaki gospodarze mają ochotę? Chętnie obejrzą.
Śmieją się z dowcipów. Opowiadają ciekawostki. Zachwycają się Okruchem. Rozpieszczają kota. Babskie ploty? Od rana. Zakupy babskie? Otóż chętnie, teraz, czy zaraz?
Pośmieją się z dowcipów, narobią szumu, pomogą wnieść zakupy, dorzucą się do prowiantu,  umilą wieczór. Posiedzieć w ciszy pomnożonej przez dorosłych sztuk cztery – o dwie więcej, niż normalnie – też jakoś sympatyczniej. Mężczyźni  docinają* kobietom, kobiety razem dokuczą mężczyznom – stereotypy i seksistowskie dowcipy – otóż pod dostatkiem.
A potem? A potem pojadą. Nie ma kawy (no chyba, że się samemu ruszy zad, ale co to za radocha). Nie ma szumu. Jest wolna podłoga i wszystko na swoim miejscu. W łazience więcej miejsca, nikt nie ma burżujskich wymagań co do smaku napoi energetycznych. I dlatego właśnie nie lubię gości – bo jak pojadą, to potem długo każą człowiekowi tęsknić. 

I jest we mnie jakiś wewnętrzny masochizm, bowiem uwielbiam gości. Mamy stałą grupkę takich, którzy status gości już stracili, czyli hasło "czujcie się jak u siebie" obowiązuje ich pod każdym względem. Pierwszym elementem utraty statusu jest pokazanie, gdzie jest kuchnia, a gdzie w kuchni jest lodówka oraz istotna zawartość szafek. Od tej chwili gość musi żerować sam między posiłkami - co upoluje, to jego. Nie ma pytań. No chyba, że "czy ktoś jeszcze pije herbatę?".
I właśnie takich gości bez statusu lubię najbardziej. 


*A pozostając chwilkę w temacie męsko-damskich docinków…
Mistrzyniami w zadawaniu głupich pytań (niektórzy preferują określenie: pytań bez dobrych odpowiedzi ) są kobiety. Mistrzami w udzielaniu idiotycznych odpowiedzi są natomiast mężczyźni.
Są jednak sytuacje, w których mężczyzna nie potrzebuje idiotycznego pytania, żeby się pogrążyć.
Małżonek po wycięciu woreczka leżał w szpitalu. Przyznam – choć to mój własny mąż, to przejęłam się (pewnie przywiązanie… albo jakaś taka inna sprawa, co ją sobie ślubowaliśmy przed ołtarzem… chyba coś na „m”…) i jakoś tak w zabieganiu i zmartwieniu mi się schudło. Wchodzę na salę i słyszę:
M: A cóż to za piękna, szczupła kobieta? Niemożliwe, żeby to była moja żona!
Ubaw miałam przedni, szczególnie kiedy zorientował się co też właściwie powiedział i próbował z tego wybrnąć  - oczywiście coraz bardziej się pogrążając:
M: Nie to miałem na myśli! Chodziło mi o to, że dziś wyjątkowo szczupło wyglądasz… To znaczy… zawsze szczupło wyglądasz, ale dziś jakoś korzystnie!  
Mam zamiar te dialogi spisywać, spisywać jako odrębne jednostki, bo szkoda, żeby odeszły w zapomnienie.

6 komentarzy:

  1. Oooooooo zgadzam się tacy goście to złoooooo. Ja nie lubię gości, którzy dzwonią i się zapowiadają tak 2-3 godz. przed wizytą, bo jak wpadają znienacka to bałagan i brak słodkości usprawiedliwiony , jak zapowiadają się co najmniej dzień wcześniej, to człowiek chatynkę ogarnie, a tak, na wariata sprzątasz, pieczesz, bo w 2-3 godz. przeca zdążę :-/
    Małżonkowie i ich teksty uwielbiam :-) głównie pogrążać, a co? podła jestem :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to samo - już wolę, jak gość wpadnie i po prostu zastanie co jest. A jak mam godzinę, czy dwie, a jeszcze się trafi marudny Okruch, to irytacja we mnie wzrasta, że muszę tu zrobić, tam zgarnąć, to przynieść i do sklepu skoczyć...

      Faceci - ja mimo ubawu wewnętrznego zwykle robię grobową minę i udaję, że się dąsam...
      Ewentualnie zapamiętuje i wypominam, także też podłość przejawiam :-)

      Usuń
  2. Co do facetów to ja mam ze swoim ubaw, bo czasami łyka wszystko jak nie przymierzając jakiś pelikan :D a ja mam potem śmiech, bo znowu w jakąś durnote uwierzył :D
    Co do gości to też lubię tych z gatunku "samoobsługowych", a dla tych z zaskoczenia to mam zawsze w szafce jakieś ptasie mleczko, wafelki albi rafaello więc coś do kawy zawsze się znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, mężczyźni są pocieszni - jeśli ma się w domu ich odpowiedni typ.

      A co do słodkości - kupuję, żeby zawsze coś było... ale potem jak się okazuje zostaje marna resztka nie nadająca się do wystawienia, bo "coś" przyszło i zjadło.

      Usuń
  3. Samoobsługowi są najlepsi na świecie! :)) I człowiek nieskrępowany, zadowolony, potem chwilę odsapnie i znowu gości by zapraszał :)

    Wczoraj niestety odwiedził mnie gość zupełnie z innej bajki - moja szwagierka (bratowa męża) ze swoją mamą. Gość dość egzotyczny bo z Teksasu, tymczasowo przebywający u mamy 200 km od nas. No więc, ja głupia, chata doprowadziłam prawie do najwyższego połysku, przygotowałam pieczone mięska, ciepłą szarlotkę ... Bo przecież głodne będą, ponad 5 godzin w pociągu spędziły. I co? Mama szwagierki, bardzo serdeczna starsza pani, którą bardzo lubię czuła się jak u siebie, a teksańska dama niczego nie tknęła tylko kawy dwie wypiła. No i co począć?
    Cieszymy się, przynajmniej szarlotki dużo zostało, a wyszła boska! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram, lepszych od samoobsługowych nie ma!

      A szwagierki współczuję - znam taką aż za dobrze.
      Natomiast o nadmiar szarlotki się nie martw - możesz zapraszać mnie, ja uwielbiam :-)

      Usuń